W tym dziale zapraszamy do lektury wywiadów z twórcami literatury sensacyjnej.
Wywalam w kosmos własne pomysły, bo fabuła domaga się innych rozwiązań. Kładę więc sobie kłody pod nogi, płaczę i zgrzytam zębami, ale z drugiej strony wiem, że tylko dzięki takiemu działaniu w ostatecznym rozrachunku mogę być zadowolony. Więc chyba właśnie ta wolność w pisaniu kręci mnie najbardziej.
Zazwyczaj podczas pracy twórczej wyrywam sobie włosy z głowy. Na początku jest jeszcze prosto. Ale potem docieram do połowy książki i zaczynają się trudności. Przy końcu znów jest lżej. To środek sprawia mi najwięcej kłopotów.
Magia pisarstwa polega na tym, że mogę odkryć postać, której sobie nie wyobraziłem wcześniej. Rozwinąć wątki, które wydały mi się interesujące, choć zawczasu tego nie przewidziałem. Niektórzy pisarze mówią, że postać im się wymknęła spod kontroli. Mnie się to nie zdarza. To ja jestem szefem. Moi bohaterowie robią i mówią to, co im każę. Bo inaczej za drzwi!
Pomysł na moją najnowszą powieść zrodził się po ujawnieniu sprawy Edwarda Snowdena w 2013 roku. Pokazała nam ona, że jesteśmy tylko o krok od końca pojęcia „życie prywatne”. Przede wszystkim dotyczy to nastolatków, którzy cały czas są podłączeni do sieci. Uważam, że Snowden miał absolutną rację, kiedy powiedział, że dzieci, które się teraz rodzą, nie będą w przyszłości wiedziały, co to jest prywatność.
Zapamiętałem sobie poufną radę pewnego pisarza, który powiedział mi kiedyś, iż jego zdaniem współczesna książka sensacyjna powinna czerpać garściami z dorobku scenariuszowego i posługiwać się chwytami czysto filmowymi. No, to się posługuję, bo była to persona godna zaufania.
Jeden z domów wydawniczych powiedział mi: My już mamy jednego szkockiego autora, więc najwyraźniej mieli limit szkockich autorów, których mogli wydać! Poza tym, w tamtych czasach w Wielkiej Brytanii wydawcy publikowali tylko kryminały, które ściśle wpisywały się w reguły gatunku. Innymi słowy, nie koncentrowano się w nich zbytnio na psychologii czy wewnętrznym konflikcie detektywa.
Być może jestem jak tresowany pies: może to automatyczna reakcja! Przez tyle lat skupiałem się głównie na filmach - zastanawiałem się, co zrobić, by dana scena „zagrała” i w sensie dramatycznym, i później, na taśmie filmowej - że chyba stało się to moim naturalnym sposobem myślenia. (…) Kiedy więc zabrałem się do pisania powieści, myślałem o niej jako o sekwencji scen i momentów, które łączą się w nieprzerwaną, logiczną całość. Tak jak w dobrym filmie, mam nadzieję.
Nie jestem policjantką ani prokuratorem, trudno zatem byłoby mi napisać książkę z ich punktu widzenia. W Zbrodni na boku opowiedziałam o świecie – albo „światku” – który znam. Kryminalna intryga była tylko pretekstem do przedstawienia środowiska prawniczego – z jego całym kolorytem, przywarami, słownictwem.
Niestety, nie ćwiczę żadnej sztuki walki, nie walczę przy pomocy białej broni, choć kiedyś całkiem dobrze strzelałem, co pewnie potwierdzą moi dowódcy ze szkoły wojskowej. Życie rzadko stawia mnie w sytuacji, w której musiałbym wstać i pomóc komuś, kto został napadnięty. Czuję jednak, że zrobiłbym to. To, co mnie łączy z Bergiem, to z pewnością umiłowanie do dobrych gatunków piw i eleganckich ciuchów, choć ja nie szyję na miarę, bo to droga zabawa. Obaj też znamy się na literaturze polskiej i wiemy, do czego zdolne są aktorki.
Udręka zaczyna się dopiero po przeczytaniu tego, co się napisało. Okazuje się, że tekst można poprawiać nieskończoną ilość razy, a i tak na końcu przychodzi refleksja, że jedynym finałem jest termin. Zanim ukończyłem Zasługę nocy, rzeczywiście wydawało mi się, że należy jakoś to uczcić. Potem zrozumiałem, że czeka mnie jeszcze tyle pracy, że doprawdy nie ma z czego się cieszyć.