Trzeba przyznać, że humor towarzyszy nam na każdym kroku. Nieważne w jakim środowisku się znajdę i z kim bym nie rozmawiała, zawsze bardzo szybko dochodzi do sytuacji, w której ktoś z nas próbuje żartować, rzuca zabawną, ironiczną lub kąśliwą uwagę, parodiuje czyjeś zachowanie, robi aluzję, czasem bywa to seksistowski czy polityczny żarcik. Mam wrażenie, że Czesi wiecznie się ścigają, kto ma większe poczucie humoru, kto potrafi zabawniej opowiadać.
Kawiarenka Kryminalna: Może na początek rozluźniające pytanie kulinarne. Marián Holina jest ekspertem od rogalików. A które rogaliki według Pani są najlepsze?
Iva Procházková: Najlepszy rogalik to ten z kminkiem, posypany solą gruboziarnistą oraz tak zwany rogalik piwny, w którym do rozczynu z drożdży dodajemy piwa, nie wody.
K.K.: Tak przygotowane, możemy przejść do poważniejszych tematów. Przez lata mieszkała Pani na emigracji. Czy dzięki temu teraz potrafi Pani poprzez swoją twórczość spojrzeć na Czechów i Czechy z pewnej perspektywy?
I.P.: Jedenaście lat to wystarczająco dużo czasu, by spojrzeć na swoich rodaków troszkę bardziej obiektywnie. Zdałam sobie między innymi sprawę z tego, że lata totalitaryzmu odebrały nam pewność siebie; że Czesi - w porównaniu na przykład do Niemców, wśród których żyłam na emigracji - są strasznie zakompleksieni, wiecznie pełni strachu i przekonania, że coś zrobią nie tak. W ciągu ostatnich lat wiele się zmieniło. Nowe pokolenie na szczęście o wiele bardziej wierzy w siebie.
K.K.: Powieść „Roznegliżowane” porusza problem tożsamości narodowej. Sam Marián Holina, główny bohater książki, jest węgierskim Słowakiem w czeskiej policji. Pisze Pani o ludziach, którzy mają kilka paszportów, są obywatelami świata, ale tak naprawdę nigdzie nie przynależą, nigdzie nie są u siebie. Czy troszkę opisała Pani swoje doświadczenia? Gdzie jest Pani miejsce na ziemi?
I.P.: Myślę, że właśnie dlatego wybrałam w „Roznegliżowanych” społeczność wietnamską, że prascy Wietnamczycy to ludzie, którzy z jednej strony są już w Czechach „u siebie”, z drugiej, nazywam ich w książce „bananowymi dziećmi”, są żółci na zewnątrz, biali w środku. I kiedy wybiorą się do Wietnamu, na wakacje, do rodziny i tak dalej, nie czują się już dobrze ani tam, ani tu. Nie wiedzą, gdzie jest ich miejsce. To specyficzne uczucie dotyczy wszystkich emigrantów. Opisywali je już ludzie, którzy wyjechali z kraju podczas drugiej wojny światowej. Człowiek, który choć raz opuści na dłużej ojczyznę, na zawsze pozostanie obywatelem świata, ale wyrwanym z korzeni. Tak jest też w moim przypadku.
K.K.: Pani bohaterki potrafią sobie radzić w życiu. W najnowszej książce Vanda leje na kwaśne jabłko jednego z mężczyzn, Tamara znosi znój opieki nad niepełnosprawnym mężem, Běla czy Šotolová są świetne w tak męskim fachu jak zawód policjanta. Czy w swoich książkach w pewien sposób chce Pani pokazać kobietom, że są silne?
I.P.: Trafiła pani w sedno. Po pierwsze, w Czechach, możliwe że także w Polsce i innych krajach Europy Wschodniej i Środkowo-Wschodniej, wciąż w pewnym sensie mamy do czynienia z patriarchatem. Dopiero mieszkając w Niemczech, zdałam sobie sprawę z tego, że tam emancypacja zaszła dużo dalej i Niemki właściwie nie muszą już niczego udowadniać ani sobie, ani nikomu innemu, bo równouprawnienie rozumie się tam samo przez się. Po drugie, pisząc kryminały konsultuję się właśnie z kobietą, ze znajomą policjantką, to ją pytam o wszystkie kwestie, których nie jestem pewna, sprawdzam słownictwo. To typ silnej, pewnej siebie, dobrze wykształconej babki. Być może kreując postać kapitan Šotolovej, trochę się na niej wzorowałam.
K.K.: No właśnie, opisuje Pani ze szczegółami procedury zbierania śladów przez techników kryminalistycznych na miejscu zbrodni. Gdzie jeszcze zbierała Pani informacje na ten temat?
I.P.: Na szczęście od początku miałam możliwość współpracy ze specjalistami. Kiedy pisałam scenariusz serialu telewizyjnego o Holinie („Zabójstwa w kręgu” - „Vraždy v kruhu” - przyp. red.), telewizja dała mi zespół konsultantów, którzy pomagali, kiedy tylko zaszła potrzeba. Tworząc te odcinki, bardzo dużo się dowiedziałam na ten temat, więc teraz, przy pisaniu książek jest mi łatwiej. A kiedy chcę napisać o sytuacji, z którą wcześniej nie miałam do czynienia, konsultuję się ze wspomnianą już koleżanką policjantką, która zawsze wszystko dla mnie sprawdza. Ale nigdy nie zgadza się, żeby jej nazwisko pojawiło się w książce. Chyba nie chce narażać się kolegom z pracy.
K.K.: Jak to jest z tym sławetnym czeskim dowcipem? Czy to poczucie humoru trzyma się was tak na co dzień, czy tylko w książkach i filmach?
I.P.: Wolałabym nie oceniać czeskiego humoru jako takiego. Nie wiem, czy jest dobry, na poziomie, czy faktycznie bawi inne nacje. Trzeba jednak przyznać, że naprawdę towarzyszy nam na każdym kroku. Nieważne w jakim środowisku się znajdę i z kim bym nie rozmawiała, zawsze bardzo szybko dochodzi do sytuacji, w której ktoś z nas próbuje żartować, rzuca zabawną, ironiczną lub kąśliwą uwagę, parodiuje czyjeś zachowanie, robi aluzję, czasem bywa to seksistowski czy polityczny żarcik. Mam wrażenie, że Czesi wiecznie się ścigają, kto ma większe poczucie humoru, kto potrafi zabawniej opowiadać.
K.K.: Tamara z powieści „Roznegliżowane” zbiera złote myśli na każdy dzień. Czy Pani ma jakiś swój ulubiony aforyzm?
I.P.: Owszem, mam, ale nie jest ani trochę zabawny. To panta rhei.
K.K.: Marián Holina dzięki swojej byłej już dziewczynie czasem w prowadzeniu śledztwa kieruje się horoskopami. A Pani wierzy w siłę gwiazd?
I.P.: Wierzę w astrologię, astropsychologię, zajmuję się nią. Stawiam horoskopy swoim bohaterom. Marián Holina jest zodiakalnym Strzelcem, być może dlatego, że mój mąż też nim jest. Bardzo długo jesteśmy razem, w związku z czym świetnie go znam. Marián ma więc dużo z mojego męża. Dopisałam mu rzecz jasna kilka cech, które według mnie powinien mieć dobry glina, cech, których mój mąż nie ma, i pewnie dlatego sam nie jest policjantem.
K.K.: Holina w swojej pracy kieruje się też niezawodną intuicją, która objawia się mrowieniem koło pępka. Czy Pani ma taką intuicję pisarską, która na przykład podpowiada Pani, jak powinni postąpić bohaterowie, jaki temat na powieść byłby dobry?
I.P.: Piszę już wiele lat i potrafię rozpoznać moment prawdziwego natchnienia, chwilę, w której po prostu czuję silną potrzebę, by usiąść do pisania. Nie muszę się wtedy zastanawiać, jak coś ubrać w słowa, nie główkuję, po prostu piszę, piszę i piszę, aż do chwili, gdy poczuję, że ten moment minął. Potem, np. tydzień później, czytam, co napisałam i cyzeluję tekst. Zawsze staram się wykorzystać tę falę przeczucia pisarskiego, bo takie przytrafiają się rzadko. Zawód pisarki zwykle jest żmudną, mrówczą pracą, dlatego tak bardzo cenię te wyjątkowe chwile prawdziwej intuicji, i cieszę się, że je miewam.
K.K.: W Pani najnowszej książce można znaleźć chociażby odniesienia do serialu Columbo czy Dobrego wojaka Szwejka. Jakie jeszcze książki, filmy czy seriale panią inspirują?
I.P.: Ostatnio często spotykam się z opinią, że moje powieści kryminalne przypominają kryminały skandynawskie. Lubię je, ale nie inspiruję się nimi. Wolę w tym względzie literaturę czeską. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że nasz wielki pisarz narodowy, Karel Čapek, pisał opowiadania z zagadkami kryminalnymi. Były to opowiadania psychologiczne, obyczajowe, o codziennym życiu, jednak zawierały też świetną intrygę sensacyjną. Jeśli rzeczywiście czymś lub kimś się inspiruję, to wcale nie krwawymi kryminałami współczesnymi, ale zwykłymi narratorami dnia codziennego, pisarzami tworzącymi literaturę obyczajową.
K.K.: Pisze Pani też książki dla dzieci. Czy młodzi czytelnicy są wdzięczniejszymi odbiorcami niż dorośli?
I.P.: Dzieci są wspaniałymi, wdzięcznymi czytelnikami, ale czytelnicy kryminałów też. Oba te rodzaje literatury pisze mi się fantastycznie i jako ich autorka mam się całkiem nieźle. Za żadne skarby nie chciałabym natomiast być pisarką na przykład powieści postmodernistycznych. Przeciętny czytelnik tego rodzaju literatury jest po prostu czepialski, bywa złośliwy, wciąż doszukuje się w książce jakichś błędów czy wytyka autorowi braki.
K.K.: Jak więc skutecznie zmylić trop i oszukać czytelnika przy konstruowaniu fabuły powieści kryminalnej?
I.P.: W pisaniu tego rodzaju literatury najbardziej podoba mi się właśnie zabawa z czytelnikiem. Lubię finezję w konstrukcji fabularnej. Nie cierpię kryminałów w których jest na przykład tylko jeden fałszywy trop. Dlatego zawsze na początku stwarzam cały szereg postaci, pracuję nad ich motywami, profilami psychologicznymi, po czym gmatwam ich losy. To właśnie największa frajda pisania. Astrologia ma bardzo dużo wspólnego z matematyką i logiką, a i przeplatanie losów bohaterów oparte na takich właśnie – logicznych, matematycznych wręcz – założeniach, gdzie nic nie dzieje się przypadkiem i wszystko z siebie wynika, jest dla mnie najciekawszą stroną pisania kryminału, z której czerpię najwięcej radości.
K.K.: Które z przygód Mariána Holiny były pierwsze, te serialowe czy książkowe?
I.P.: Najpierw napisałam dwanaście odcinków serialu telewizyjnego o Mariánie Holinie. W każdym z nich dochodziło rzecz jasna do innej zbrodni. Kiedy seria się skończyła, telewizja poprosiła mnie o kolejnych dwanaście odcinków. Odmówiłam, bo nie chciałam już tego robić. Poczułam, że chcę napisać powieść, ale nie kontynuację serialu, bo Marian musiałby być tam zbyt stary, a jego ukochana Sabina, która zginęła w wersji telewizyjnej, też musiałaby już nie żyć. Zdecydowałam więc, że stworzę powieść rozgrywającą się chronologicznie przed wydarzeniami z serialu, w chwili, gdy relacje między bohaterami znane telewidzom dopiero się zaczynają.
K.K.: Czy będą kolejne tomy przygód Mariána Holiny?
I.P.: Tak, mam już kolejny tom w głowie. W przyszłym roku chcę się zająć przelewaniem go na papier.
Wywiad przeprowadziła Marta Matyszczak.
Tłumaczyła Julia Różewicz.
Zdjęcia autorstwa Julii Łapińskiej.
Recenzja „Mężczyzny na dnie”, pierwszego tomu przygód Mariána Holiny.