W tym dziale zapraszamy do lektury wywiadów z twórcami literatury sensacyjnej.
Na pewno jest to najdziwniejsza rzecz, jaką napisałam do tej pory. W dużym stopniu jest to eksperyment. Sama byłam ciekawa co z niego wyjdzie, a teraz jestem ciekawa, jak ta książka zostanie odebrana. I czy czytelnik zaakceptuje bohatera, który jest postacią bardzo niejednoznaczną, brutalną, pełną uprzedzeń, chamowatą, mizoginistyczną i pogubioną. Nie jest to już w żadnym stopniu klasyczny kryminał.
Najbardziej w pisaniu powieści historycznych lubię to, że moi detektywi nie mogą polegać na technologi podczas rozwiązywania zagadek kryminalnych. Nie ma CSI. Żadnego DNA. Brak odprysków krwi. Molly musi używać rozumu, intuicji i być dobrą obserwatorką. Uwielbiam również motywy popełniania zbrodni, jakie istniały w przeszłości.
Obecnie jedyną różnicą między oboma krajami jest jakość asfaltu na drogach. A i to znika, kiedy zaczyna padać śnieg. To między innymi dlatego w „Na granicy” wciąż pada śnieg – by rozmyć różnice między Północą a Południem.
Niekiedy tylko szczególnie ładne anegdoty niczym Janosik odbieram bogatym postaciom autentycznym i daję biednym postaciom fikcyjnym. Tak było np. w „Morderstwie pod cenzurą” z cudzą wizytówką, którą Zielny wręczył podpitemu gościowi restauracji „Europa”, umawiając się na pojedynek. W rzeczywistości autorem podobnej zgrywy był podobno Józef Łobodowski.
Dni pisarza są potwornie nudne i mało widowiskowe, to musi być naprawdę jedna z trzech najmniej widowiskowych profesji świata. Nawet księgowi mają lepiej, mogą sobie wyjść zza biurka, żeby wyjaśnić kwestie VAT z działem handlowym. Dzień pisarza polega tymczasem na siedzeniu na krześle wiele godzin dziennie. Dni kiedy mogę wyjść i zbierać materiały do powieści, albo kiedy mogę wyjść i spotkać się z czytelnikami – to jak przepustka z więzienia.
To na pewno nie jest klasyczny kryminał, ani nawet miejski kryminał retro. To jest powieść na styku kilku gatunków i wydaje mi się, że jedna etykieta nie oddaje jej specyfiki. Chyba jednak w dużo większym stopniu jest to powieść historyczno-obyczajowa niż kryminalna.
Coś, co zobaczę kątem oka może stać się ziarnem, z którego wyrośnie historia – podobnie jak opowieści, które słyszę podczas rozmów z ludźmi. Najważniejsze jest znalezienie katalizatora, który włącza proces myślowy. Potem to już jest tylko kwestia myślenia. I myślenia. I myślenia.
Pomysł na Bielszy odcień śmierci zrodził się, gdy oglądałem reportaż o położonej na wysokości 2000 metrów elektrowni wodnej, wydrążonej w żywej skale na głębokość 70 metrów. To właśnie to miejsce widzimy w pierwszej scenie powieści: miejsce zdumiewające, wrogie i straszne, trochę jak z innej planety. Trzeba jednak pamiętać o tym, że powieść to połączenie wielu wątków w jedną całość.
Najlepsze przepisy z Fjällbacki zawierają w sobie ryby i owoce morza. Jeden z moich ulubionych, stworzony przez Christiana do naszej pierwszej książki kucharskiej pod tytułem Smaki z Fjällbacki, to przepis na krewetki.
Postawiłem na krymi-zgrywę trochę z przekory, a trochę z powodu takich a nie innych pisarskich fascynacji. Większość autorów kryminałów napina się, by w ich książkach trup słał się gęsto, psychopatyczni mordercy zabijali w wymyślne sposoby, a policjanci nie wahali się przed użyciem pięści i spluwy, a ja chciałem pójść pod prąd, pisząc kryminały straszno-śmieszne, w których wprawdzie też są trupy, ale przy okazji sporo humoru.