„Prawo matki” to pierwsza część nowego cyklu powieściowego Przemysława Piotrowskiego. To też mocny kryminał, ukazujący brutalne realia, w jakich przychodzi żyć rodzicowi walczącemu o odzyskanie porwanego dziecka. Nietypowy, bowiem autor okrutnie zakpił sobie w nim z kidnaperów! Tytułową matką egzekwującą swoje prawo jest eksżołnierka wojsk specjalnych. Luta wie, jak wytropić przeciwnika, w jaki sposób wyciągnąć go z ukrycia i zmusić do współpracy. Jeśli trzeba, potrafi obezwładnić nawet najtwardszego zawodnika. Bez wahania naciska spust pistoletu czy karabinu snajperskiego. Czy porywacze mogli wybrać gorzej?
Autor nie traci czasu. Już od pierwszych stron przykuwa uwagę czytelnika. Oto poznajemy Lutosławę Karabinę, która właśnie pracuje na platformie wiertniczej na rusztowaniu gdzieś w Norwegii. Luta knajacko zaznajamia nowego pracownika z branżową terminologią i zasadami panującymi w tej profesji. Łatwo dostrzec, że Karabina nie da sobie w kaszę dmuchać i doskonale radzi sobie w silnie zmaskulinizowanym środowisku. Lada dzień rzuca ekwilibrystykę na wysokościach i jedzie na urlop do Polski.
Tam czekają na nią jej ukochane dzieci: Weronika i Franek. Luta wychowuje je sama, ich ojciec, a jednocześnie jej eksmąż woli wysiadywać na osiedlowej ławce, palić blanty i zadawać się z nastolatkami. W opiece nad rodzeństwem pomaga Lutosławie matka i przyrodni brat Nikos. Tło rodzinne jest tu bardzo ważne dla poznania rysu charakterologicznego głównej bohaterki i motywów jej wyborów życiowych. Bo też i nikt się nie spodziewa, ile emocji przyniesie rodzinna wizyta w parku z karuzelami...
Otóż Weronika zostaje porwana. Piotrowski nie idzie na łatwiznę i nie sięga po utarty schemat fabularny, w którym w przypadku uprowadzenia dziecka rodzice zazwyczaj stają się zupełnie bezradni. Luta oczywiście jest przejęta sytuacją, jej ulepiony z mozołem świat chwieje się w posadach. Jednak Karabina nie załamuje rąk. Nie siedzi bezczynnie. Nie pokłada też wielu nadziei w policjantach deklarujących pomoc. Luta sama zaczyna działać, co nie byłoby możliwe, gdyby nie wydarzenia z jej przeszłości.
Karabina była żołnierką Jednostki Wojskowej Komandosów w Lublińcu. Jako pierwsza kobieta w historii tej formacji. Źródeł niezwykłego hartu ducha, pewności siebie i życiowej zaradności Luta upatruje w swoich tureckich korzeniach i radach, jakich udzielał jej dziadek, podpułkownik wywiadu MIT. To dzięki wpojonej ambicji, sprawności i wytrzymałości Karabina zdała wyśrubowane testy, przeszła mordercze szkolenie, jeździła na misje bojowe w Iraku i Afganistanie. Luta Karabina to z pewnością oryginalna i wyjątkowa postać w literaturze gatunku. Doceniam fakt, że autor postawił na protagonistkę-kobietę i pokazał ją jako prawdziwie silną i niezależną. Piotrowski odbiega tu daleko od stereotypów przyjętych w powieściach kryminalnych, obraca schemat o sto osiemdziesiąt stopni.
Wedle ustaleń policji za zaginięciem Weroniki mogą stać handlarze żywym towarem. Światek przestępczy jest tu pokazany nader przekonująco – jego członkowie są bezwzględni, brutalni, wyzuci z jakichkolwiek zasad etycznych. Struktury stręczycieli, kurierów i szefów gangu żyjącego z handlu kobietami dobrze zna nadkomisarz Zygmunt Szatan. To gliniarz z krwi i kości, któremu gangsterzy zniszczyli życie rodzinne. Od tamtej pory Szatan pała chęcią zemsty i czeka tylko na stosowny moment, by ją zrealizować. Ma już nawet plan, w którego urzeczywistnieniu istotną rolę odegra tajemniczy Władymir. W tej konfrontacji Karabina i sekundujący jej Szatan jako żywo przypominają Franza Maurera z „Psów” Władysława Pasikowskiego.
„Prawo matki” to nie lada gratka dla fanów powieści z proaktywną bohaterką, która zmuszona przeciwnościami losu, bierze się za bary ze stojącymi jej na drodze przeszkodami. Nie rejteruje, nie czeka na łaskę innych, tylko bierze sprawy w swoje ręce. Luta to taka w pewnym sensie superbohaterka, której ktoś właśnie nadepnął na odcisk. Czego z pewnością tego pożałuje.
Przemysław Piotrowski
„Prawo matki”
Wydawnictwo Czarna Owca
Warszawa, 2022
391 s.