Czy może być coś przyjemniejszego od zestawu: dobra książka, aromatyczna kawa i wygodny fotel? Szelest przewracanych kartek, zapach druku mieszający się z upajającą wonią małej czarnej, do tego wciągająca fabuła - i już nie wiadomo, co bardziej nie pozwala nam zasnąć – wartka akcja powieści czy buzująca w żyłach kofeina.
- Żyć, nie umierać! - zakrzyknie mól książkowy. A pędząca w rozwoju na łeb, na szyję nowoczesna technologia zaśmiewa się biednemu molowi prosto w twarz.
Bo kto jeszcze czyta zwykłe książki? Kto gromadzi na półkach sterty zakurzonych tomów, które nie wiadomo już, gdzie układać? Poustawiane w niebezpiecznie chwiejące się wieże stosy przeczytanych powieści mieszają się z tymi odłożonymi na zaś, a ich dumny właściciel potyka się o literackie dzieła i na poważnie zaczyna rozważać pozbycie się części garderoby, by zdobyć miejsce na świeżutkie zdobycze, przyniesione prosto z księgarni. Przyniesione w pocie czoła i z nadwyrężeniem kręgosłupa, bo ciężkie to to, a złośliwi wydawcy twarde okładki preferują, żeby zedrzeć z czytelników dodatkową dychę za elegancką oprawę.
Mól postękuje z wyczerpania, kicha od zalegającego między stronicami kurzu, wstawia sobie nowe zęby, gdyż stare już dawno wybił po nieudanym slalomie między książkowymi stertami. Jednak to wszystko nic w porównaniu do szczęścia, jakie mól czerpie z gromadzenia, układania, przeglądania, głaskania okładek, wąchania, no i czytania oczywiście.
- Zacofaniec! - wyzywa mola technologia i z dumą prezentuje swoje zdobycze.
Na czytniki, nośniki, e-booki, audiobooki, banialuki i inne zbuki nowoczesności anachroniczny bywalec bibliotek spogląda z odrazą i trwogą jednocześnie. Nie wiadomo jak ustrojstwo owo załączyć i jak się tym posługiwać w ogóle. Taką elektroniczną książkę to ani pomacać, ani powąchać i w zasadzie bez kija nie podchodź.
Z drugiej strony, z takim czytnikiem e-booków pod pachą mól w drodze na urlop, dodatkowego bagażu na wakacyjne lektury opłacać nie musi. Całą bibliotekę w jednym małym urządzonku ma zgromadzoną i w tytułach przebierać może jak w ulęgałkach. A który już oślepł nieco od wgapiania się w setki tysięcy zadrukowanych stron i nie raz już wygrażał oszczędnisiom, którzy wydają powieści maczkiem drobnym uciśnięte, teraz może sobie powiększyć literki do rozmiarów widocznych nawet z kosmosu.
Zastanawia się więc taki mól, czy aby ta technika na pewno jest wcielonym diabłem, jak sądził do tej pory. I nawet zaczyna już ukradkiem zerkać na kolejny wynalazek – audiobooki. No bo jednak zawsze to lepsze rozwiązanie posłuchać sobie przyjemnego głosu interpretującego książkę wprost z samochodowego odtwarzacza, zamiast płacić kolejny mandat za czytanie na czerwonym świetle i wysłuchiwać obelg innych, z pewnością nieczytatych i niepisatych użytkowników dróg.
Wraca więc taki mól książkowy z wakacji. W krzyżu go nie łupie, na mandatach od namolnej drogówki zaoszczędził, wchodzi do swojego zapchanego po sufit mieszkania i ma namieszane w molowej głowie do imentu. Czuje, że zdradził. Grzbiety książek spoglądają na niego z wyrzutem. Mól napełnia filiżankę świeżo zaparzoną kawą, siada w swoim fotelu, sięga na półkę i...tak, wie, że jest na właściwym miejscu. Bo pewne rzeczy nie zmieniają się nawet wbrew logice, na złość zdrowemu rozsądkowi i przeciwko nowoczesnym wynalazkom wszelkiej maści.