„Temat słowiańszczyzny stał się kilka lat temu popularny i popularność ta nadal się utrzymuje, a nawet rośnie. Według mnie to dobrze. Oczywiście wraz z modą pojawiają się pewne problemy – romantyzowanie niektórych treści, przedstawianie błędów i wyobrażeń jako faktów, tworzenie treści kiepskiej jakości, aby szybko zmonetyzować trend. Sądzę jednak, że jest to cena, którą warto zapłacić”.
Kawiarenka Kryminalna: Pani najnowsza powieść pod tytułem „Mokosz” to dramatyczna historia kobiety podejrzewanej o zamordowanie małżonka. Co panią zainspirowało do jej napisania?
Anna Sokalska: Przede wszystkim chciałam napisać niespieszny, klimatyczny kryminał, w którym role sprawcy i ofiary będą poniekąd odwrócone. Prokurator, ramię wymiaru sprawiedliwości, staje się oprawcą, a oskarżona – ofiarą systemu. Aby dodać do powieści dodatkową warstwę, postanowiłam dopisać do tego kontekst płci, pokazać starcie tego, co uważane jest za kobiecość i męskość – i wytknąć wyzwania, z którymi mierzą się obie postawy. Skupiam się przede wszystkim na Elenie i na trudach związanych z byciem kobietą – w konfrontacji z mężczyznami, innymi kobietami, z własnym ciałem, z oczekiwaniami społeczeństwa – ale prokuratora Borysa również staram się zrozumieć przez pryzmat jego własnych wyzwań, popełnionych błędów i zagubienia. Wątek kryminalny staje się dla mnie tłem do opowieści o systemie, stereotypach, iluzji prawdy i próbie zawalczenia jednostki o życie na swoich warunkach.
KK: Funduje Pani głównej bohaterce, wspomnianej Elenie Radłowskiej de domo Szala, prawdziwe piekło na ziemi. Fizyczne i psychiczne. Jest w cierpieniu jakiś sens, pani zdaniem?
A.S.: W cierpieniu nie ma sensu poza tym, że ból informuje nas o chorobie albo urazie i motywuje do podjęcia leczenia. Natomiast twierdzenie, że cierpienie uszlachetnia, jest krzywdzące. Każda żywa istota ma prawo do godnej ucieczki od bólu, a doświadczenie cierpienia nie czyni nikogo lepszym – świętym, mądrzejszym albo zasługującym na „wyjątkowy” szacunek.
KK: Dotyka pani bardzo wrażliwych tematów społecznych – sytuacji par bezskutecznie starających się o dziecko, utraty dziecka, poronień czy endometriozy. Czy to pani zdaniem tematy zaniedbane, traktowane po macoszemu w polskiej literaturze?
A.S.: Przede wszystkim sądzę, że są to tematy wciąż uważane za trudne czy kontrowersyjne – a ze względu na swoją wagę powinny być traktowane przede wszystkim w sposób normalny, rzetelny, z odpowiednią wrażliwością, ale bez popadania w skrajności.
KK: Jak pani zdaniem zerwać z powtarzanym głupio w stronę kobiet „widocznie MA boleć”? I to nie tylko przez psychoprawicowych polityków w Polsce, ale i wciąż zbyt dużą część środowiska lekarskiego? A pewnie gdyby ten problem dotyczył mężczyzn, to błyskawicznie znalazłyby się urlopy menstruacyjne, programy lekowe, procedury okołoporodowe, a aborcja byłaby dostępna niczym sildenafil bez recepty...
A.S.: Z pewnością zauważam zjawisko bagatelizowania oświadczeń o bólu, którego doświadczają kobiety, zbywania tych doświadczeń jako przesady, rozczulania się nad sobą czy nawet prób podążania za modą. Niestety nie liczę na szybką zmianę nastawienia w tej kwestii, i tym bardziej konieczna jest kontynuacja publicznej dyskusji odnośnie zdrowia kobiet.
KK: Jakie emocje towarzyszyły pani przy pisaniu losów Eleny? Czy łatwo było złapać dystans w trakcie pracy nad „Mokoszą”?
A.S.: Bardzo rzadko mam emocjonalny stosunek do tworzonych treści. Staram się mieć wszystko wcześniej zaplanowane, rozpisane, uwzględniając różne elementy pisarskiego warsztatu. W przypadku „Mokoszy” traktowałam ją ponadto jako odskocznię od pisania kolejnej części serii „Opowieści z Wieloświata” – nad oboma tytułami pracowałam równolegle, i taki gatunkowy oraz strukturalny „płodozmian” pozwalał mi zadbać o higienę umysłu.
KK: „Człowiek nie od razu dostrzega ruinę, pośrodku której się znalazł, zwłaszcza gdy rozkład postępuje stopniowo, w ciszy, pozwalając się doń przyzwyczajać” – w swojej książce brutalnie obnaża pani mizerię, nędzę ludzkiej egzystencji. Miłość – tradycyjne remedium – wcale nie ocala protagonistki. Jak zatem nie stracić wiary w ludzi i w sens życia?
A.S.: Uważam, że najważniejsze jest rozpoznanie tego, kim się jest i czego się pragnie – niezależnie od kontekstu, jaki nadaje nam nasze otoczenie. Dążenie do samorealizacji, zaspokajania swoich potrzeb i ambicji, choć brzmi pozornie egoistycznie, jest dobrym drogowskazem, ponieważ zadbawszy o siebie, zyskujemy siłę, aby zadbać także o innych. Podobnie jest w przypadku miłości – jeśli najpierw nie pokochamy siebie, trudno będzie obdarzyć kogoś innego zdrową, uczciwą miłością.
KK: Naprzeciw głównej bohaterce stawia pani prokuratora Mariana Borysa, postać wielce niejednoznaczną. Zrazu maluje go pani w nader ponurych barwach – zblazowany, przekupny, dba wyłącznie o swój dobrostan. Z czasem obserwujemy jego przemianę. W porównaniu do Eleny z nim obchodzi się pani chyba łagodniej. Daje mu pani szansę… Czy dlatego, że „kobiety są mocniejsze, odporniejsze, dają życie i przeżywają mężczyzn”, jak pani pisze w swojej książce?
A.S.: Marian Borys jest postacią, którą z pewnością trudno obdarzyć współczuciem czy zrozumieniem, co więcej, można dość łatwo stwierdzić, że sam jest sobie winien traktowania, jakie go spotyka. Borys wszędzie widzi wrogów i na konflikcie próbuje budować swoją tożsamość oraz poczucie wartości. Tak naprawdę jednak widać, że nie jest zadowolony ze swojego życia, z siebie, i nie widzi żadnego wyjścia, które przyniosłoby mu zmianę i ulgę. Zetknięcie się z Eleną staje się okazją do skonfrontowania z samym sobą i swoimi dotychczasowymi wyborami. I choć Borys próbuje ratować się ucieczką, tak naprawdę nie wiemy, czy ostatecznie uda mu się dojrzeć, czy po „przeczekaniu” wróci do tego, jaki był do tej pory.
KK: Ważnym aspektem tej powieści jest też funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości i szerzej światka prawniczego w Polsce. Wspomniany prokurator dokonuje autorskiego przeglądu ludzi z branży. Notariusz? – gnom zazdrośnie pilnujący skarbca. Komornik? – zbyt zajęty uciekaniem przed dłużnikami goniącymi go z siekierą. Obrońcy z urzędu? – bynajmniej nie ideowi, co najwyżej reperują budżet domowy albo nadszarpniętą renomę. Na ile te przemyślenia odzwierciedlają pani zawodowe doświadczenia? I co powiedziałby Borys o radczyniach prawnych (to pani zawód wyuczony)?
A.S.: Z mojego doświadczenia wynika, że prawnicy to w większości bardzo zapracowani, sumienni i inteligentni ludzie, którzy muszą zmagać się z niewydolnym systemem, wysokimi oczekiwaniami i pewną dozą stereotypów. Często zawodowa satysfakcja jest okupiona równie wysoką dawką frustracji i wypalenia. Nie jest to łatwy zawód. Borys, tak jak wspomniałam wcześniej, jest postacią, która swoją wartość buduje na konflikcie i umniejszaniu wartości innych osób; w każdym zawodzie znajdą się takie osoby, jak on, i z pewnością wytknęłyby jakieś „słabości” również i radcom prawnym. Jednym z krzywdzących stereotypów, który można usłyszeć o radcach, to zarzut, że tylko siedzą w firmach przy biurkach i boją się przyjść na salę sądową – tymczasem radcy mają takie same kompetencje jak adwokaci, aby występować przed sądem, a jeśli ktoś preferuje pracę „za biurkiem”, to również nie ma w tym nic złego.
KK: No a jeszcze odwołując się do pani wykształcenia i pracy w zawodzie – czy twierdzenie o prawie równym dla wszystkich jest li tylko zgrabnym hasłem, chwytliwą paremią, ot w sam raz na fasadę gmachu sądu?
A.S. Równość wszystkich wobec prawa jest oczywiście fundamentem naszej cywilizacji, niemniej wdrożenie tej zasady w życie nie jest proste. Największą siłą, ale i słabością systemu sprawiedliwości, jest czynnik ludzki – i tak jak w innych podobnych systemach (np. opieki zdrowotnej) nie da się do końca wyeliminować ryzyka błędu, nieumyślnego lub intencjonalnego, ryzyka korupcji, zależności, strachu. Problem stanowi też niewydolność systemu – zawiłość procedur, niedobory kadrowe, niedoskonałość przepisów, oraz ograniczenia w realizacji prawa dostępu do wymiaru sprawiedliwości w ogóle. Nie każdego stać na drogi proces, ale też nie każdy w ogóle zna swoje prawa i wie, o co może zawalczyć.
KK: No dobrze, wróćmy zatem do świata literackiego. Jaki tryb pisania pani preferuje: z doskoku, jak czas pozwala, czy może ściśle według harmonogramu?
A.S. Pisanie powieści zawsze zaczynam od przygotowania planu. Muszę wiedzieć, jak będzie wyglądała fabuła, postaci, ale też struktura powieści, ile mniej więcej planuję rozdziałów, stron i znaków ze spacjami. Staram się też planować sobie pracę i spełniać pewne średnie normy, tak, żeby praca nad jednym tytułem nie rozciągnęła się na nieokreśloną liczbę miesięcy. W pisaniu samodyscyplina jest jednym z kluczowych elementów.
KK: Obok silnej, wyraźnie zarysowanej bohaterki w „Mokoszy”, począwszy od tytułu, konsekwentnie popularyzuje pani motywy mitologii słowiańskiej. Jak z perspektywy czasu ocenia pani stan samoświadomości własnych korzeni Polaków i percepcję słowiańszczyzny w popkulturze?
A.S.: Temat słowiańszczyzny stał się kilka lat temu popularny i popularność ta nadal się utrzymuje, a nawet rośnie. Według mnie to dobrze. Oczywiście wraz z modą pojawiają się pewne problemy – romantyzowanie niektórych treści, przedstawianie błędów i wyobrażeń jako faktów, tworzenie treści kiepskiej jakości, aby szybko zmonetyzować trend. Sądzę jednak, że jest to cena, którą warto zapłacić, bowiem jednocześnie zarówno w książkach, jak i w Internecie, pojawia się coraz więcej bardzo dobrze przygotowanych treści, zarówno rozrywkowych, jak i popularnonaukowych. Wiedza o słowiańskości stopniowo rośnie i staje się łatwiej dostępna, a odbiorcy zdobywają narzędzia, dzięki którym coraz łatwiej mogą samodzielnie oceniać jakość „słowiańskości” wytworów kultury.
KK: A nad czym pani obecnie pracuje?
A.S.: Niestety na tę chwilę nie mogę tego zdradzić, niemniej połowę nowej powieści mam już napisaną!
Rozmawiał: Damian Matyszczak.
Zdjęcie: Aleksandra Macewicz.