„Zaczęłam pisać książki w gatunku chick lit, takiej literatury tworzonej przez kobiety dla kobiet, ale ciągle coś wychodziło mi nie tak, jak powinno. Szło to tak: „dziewczyna spotyka chłopaka. Dziewczyna chce zamordować chłopaka...” Łącząc bohaterów w pary w moich powieściach, stawiam na „przyciągające się przeciwieństwa”, co przecież zdarza się w prawdziwym życiu. Takie rozwiązanie stwarza większe pole do kreowania konfliktów. Interesuje mnie proces, w którym kobieta przechodzi od szczytowego punktu tego baśniowego wręcz romansu do momentu, w którym najchętniej zabiłaby swojego partnera”.
Kawiarenka Kryminalna: Pod płaszczykiem thrillera psychologicznego w „To jeszcze nie koniec” porusza pani ważny temat przemocy psychicznej mężczyzn wobec kobiet. Czy wykorzystanie tak popularnego gatunku literackiego jest dla pani sposobem na dotarcie z ważnym problemem społecznym do szerszej grupy odbiorców?
Egan Hughes: Poprzez fikcję literacką – jako pisarka, ale i czytelniczka – chcę eksplorować trudne tematy, poznawać palące problemy społeczne, na przykład takie jak brak równowagi między kobietami i mężczyznami. Thrillery psychologiczne idealnie nadają się do tego celu. Podczas ich lektury uwaga czytelników skupia się właśnie na psującym się związku dwojga ludzi i konflikcie między nimi. Obserwowanie, jak ta zła relacja powoli się pogłębia, pozwala dostrzec istotę problemu. Główna bohaterka stara się to pojąć w tym samym czasie, co czytelnik.
KK: Zauważa pani, że co czwarta kobieta jest ofiarą przemocy domowej, a jej otoczenie nie ma nawet o tym pojęcia, nie zauważa pierwszych symptomów: izolacji ofiary, obwiniania jej itd.
E.H.: Z wywiadów z ofiarami przemocy domowej, które czytałam, wynika, że sprawca zazwyczaj zachowuje się wobec nich niezwykle czarująco, jest bardzo skupiony na ich potrzebach. Do czasu... Koniec końców często kobiety tracą na tym oszczędności swojego życia. Wydają się inteligentnymi osobami, ale i tak dają się nabrać na wiele kłamstw. Nigdy nie trafiłam na przekonujące wyjaśnienie, jak taki krętacz zdołał je omotać – tak jakby same ofiary tego nie wiedziały. Taka to uwodzicielska moc oszusta. W książce postanowiłam więc zdać się na swoją wyobraźnię. Jess z powieści „To jeszcze nie koniec” jest romantyczką. Chce wierzyć w miłość i Robowi, gdy ten mówi, że ją kocha. Wchodzi więc w związek, który rujnuje jej życie. Nasze pragnienie miłości może sprawić, że stajemy się bezbronne. No i chyba wierzymy w to, w co chcemy wierzyć.
KK: Pisze też pani o fazach, przez które przechodzi ofiara przemocy domowej, począwszy od zaprzeczenia wszystkiemu, co dla postronnego obserwatora jest oczywiste. Dlaczego, pani zdaniem, kobietom-ofiarom tak trudno się przyznać, że popełniły błąd i dały się oszukać?
E.H.: Gdy tak wiele zainwestujesz w związek, ciężko jest odpuścić i przyznać się do porażki. W „To jeszcze nie koniec” Rob manipuluje kobietami i sprawia, że myślą, że to wszystko ich wina. Mia zastanawia się, dlaczego nie zostawiła Roba już po pierwszych niepokojących symptomach. Jess próbuje wszystkiemu zaprzeczać. Ma nadzieję, że sytuacja się poprawi. No i wstydzi się tak szybko porzucić męża, skoro postawiła wszystko na jedną kartę. Chwilę zajmuje jej przyznanie się przed sobą, że popełniła wielki błąd.
KK: Jednak zanim to nastąpi, opisuje pani istną bajkę początku związku, na jaką daje się nabrać Jess. Wspomnijmy tylko: wypad do Rzymu, szampan, żeglowanie u wybrzeży Wysp Kanaryjskich, wielką miłość od pierwszego wejrzenia. Wszystko to brzmi jak z romansu, do czasu, gdy pojawia się element kryminalny. Jak podchodziła pani do łączenia ze sobą tych dwóch tak odległych od siebie gatunków literackich: sensacji i romansu?
E.H.: Pociąga mnie mroczna strona romansu. Zaczęłam pisać książki w gatunku chick lit, takiej literatury tworzonej przez kobiety dla kobiet, ale ciągle coś wychodziło mi nie tak, jak powinno. Szło to tak: „dziewczyna spotyka chłopaka. Dziewczyna chce zamordować chłopaka...” Łącząc bohaterów w pary w moich powieściach, stawiam na „przyciągające się przeciwieństwa”, co przecież zdarza się w prawdziwym życiu. Takie rozwiązanie stwarza większe pole do kreowania konfliktów. Interesuje mnie proces, w którym kobieta przechodzi od szczytowego punktu tego baśniowego wręcz romansu do momentu, w którym najchętniej zabiłaby swojego partnera.
KK: Co pani myśli o polskim tytule powieści, czyli „To jeszcze nie koniec”? Ten angielski można by wprost przetłumaczyć jako „Ta, która uciekła”.
E.H.: Podoba mi się! Moim zdaniem taki tytuł oznacza, że to kobiety odzyskują kontrolę nad sytuacją. To one decydują o zakończeniu.
KK: Mnie z kolei bardzo spodobało się imię psa głównej bohaterki – Darcy. Ma pani zwierzaki? Pomagają w relaksie po pisarskiej pracy?
E.H.: Kocham psy! Nazwałam psa Mii Darcy oczywiście po panu Darcym z „Dumy i uprzedzenia”. Mia wie równie dobrze jak Jane Austen, że droga do miłości bywa kręta. Miałam kiedyś czworonoga o imieniu Friendly, który dożył dziewiętnastu lat. Teraz opiekuję się psami moich przyjaciół. Kręcą się wokół mnie, kiedy piszę, i zmuszają do zrobienia przerwy na spacery. Bardzo się z tego cieszę.
KK: Rob jest zapalonym żeglarzem. Razem z żoną żeglują po Wyspach Kanaryjskich, wyspach greckich, między innymi odwiedzają Korfu. To piękne, malownicze miejsca, jednak same wakacje wydają się upiorne. Czy pani przeżyła takie wakacje z piekła rodem?
E.H.: Zainteresował mnie kontrast między pięknymi lokacjami w otwartych przestrzeniach, a małą kajutą, w której mieszkają Rob i Jess. Wyglądają na szczęśliwą parę na beztroskiej podróży życia. Jednak te pełne słońca miejsca są tylko tłem dla ich związku, który staje się coraz bardziej mroczny.
Odbyłam tę samą podróż co Jess i Rob – z Anglii do Grecji. Wspaniale jest zarzucać kotwicę w idyllicznych zatokach, aby w słoneczne popołudnie popływać w rustykalnych portach. Jednak może się to stać również klaustrofobicznym, nieprzewidywalnym i niebezpiecznym doświadczeniem. Dla mnie ta podróż była z jednej strony cudowna, z drugiej przypominała prawdziwe piekło. Na tej małej łódce na morzu czułam się prawdziwie zagrożona.
Wpadłam wtedy na pomysł napisania powieści o związku, który musi sobie radzić na tych kapryśnych falach. Rejs jachtem po Morzu Śródziemnym to doskonałe rozwiązanie dla oszusta-romantyka, który chce izolować swoją ofiarę.
KK: W takim razie gdzie lubi pani się relakcować?
E.H.: Mam szczęście mieszkać w wiejskiej okolicy, niedaleko morza. Uwielbiam spacery jego brzegiem. Dobrze jest wypoczywać w otoczeniu natury.
KK: Jess podczas rejsu czyta „Utalentowanego pana Ripleya” Patricii Highsmith. Po jakie lektury pani sięga w czasie urlopu?
E.H.: Latem, na wakacjach gdzieś w ciepłych krajach lubię lżejsze książki. W tej chwili czytam „Malibu płonie” autorstwa Taylor Jenkins Reid. To idealna letnia lektura. Pomimo tego, że akcja jest osadzona w okolicach pięknej kalifornijskiej plaży, książka nie opowiada tylko o zabawie w słońcu...
KK: Uchyli pani rąbka tajemnicy odnośnie swojej kolejnej powieści pod tytułem „Leave The Lights On”?
E.H.: To opowieść o parze, która remontuje dom na wsi. Mąż upiera się, by był to inteligentny dom, więc wszystko – od świateł po nagłośnienie i zamki – jest sterowane przez aplikację w ich telefonach. Dziwne rzeczy zaczynają się dziać, gdy kobieta zostaje sama w domu.
Wpadłam na ten pomysł podczas researchu dotyczącego problemu przemocy domowej do powieści „To jeszcze nie koniec”. Czytałam, że inteligentne domy bywają wykorzystywane jako narzędzie przemocy: oprawca zamyka ofiarę w środku, szpieguje ją przez kamery, utrzymuje tam niską temperaturę. Pewna kobieta zeznała, że myślała, że zaczyna popadać w szaleństwo, ponieważ słyszy dziwne dźwięki, dzwonek do drzwi dzwoni, ale nikogo nie ma na progu. W ten sposób narodził się pomysł na postać mężczyzny, który miesza kobiecie w głowie, wykorzystując technologię takiego inteligentnego domu.
Rozmawiała Marta Matyszczak.
Zdjęcia: Wydawnictwo Albatros.