Olkiewiczów było pełno jak Polska Ludowa długa i szeroka. Każda komenda milicji miała swojego Teofila, typa, który pił od rana do wieczora, ale zawsze dzięki umiejętności wtopienia się w tłum mieszkańców umiał dotrzeć do najciekawszych informacji, do tego wszystkiego jeszcze obdarzonego nieprawdopodobnym szczęściem. Bez Olkiewiczów Milicja Obywatelska nie mogłaby istnieć.
Joanna Oszczewska: Agatha Christie pomysły na książki znajdowała podczas zmywania naczyń. A Pan?
Ryszard Ćwirlej: Idę na siłownię, siadam na rower albo wskakuję na bieżnię i zaczynam trening. Mniej więcej pół godziny później zaczynają mi chodzić po głowie mordercze myśli. Zresztą trening to dobry czas na myślenie o tym, co się właśnie pisze. Zastanawiam się, analizuję, wymyślam rozwiązania i nikt mi w tym nie przeszkadza, bo w tym czasie jestem całkowicie sam ze swoimi myślami.
Anna Segeth: Czy podczas konstruowania postaci łatwiej Panu wczuć się w ofiarę czy mordercę?
R.Ć.: Chyba nie ma to dla mnie większego znaczenia. Trzeba tylko starać się myśleć jak ktoś, kim się nie jest. To tak jak gra aktorska. Jednego dnia trzeba się wcielić w studenta Raskolnikowa, a drugiego dnia jego ofiarę – lichwiarkę Alonę Iwanowną. Mówi się, że dobry aktor zagra wszystko, nawet krzesło. Z pisarzami jest chyba podobnie.
Kasia Kądziela, Paweł Nowotyński: Czy przy kreacji bohaterów użycza im Pan swoich cech charakteru, konkretnych zalet, wad? Z którym z nich utożsamia się Pan najbardziej?
R.Ć.: Każdy bohater, który powstaje na kartach moich książek, ma jakieś cechy zaobserwowane u innych ludzi. Ktoś się jąka, ktoś mówi niewyraźnie, inny ma nerwowy tik… Podobnie z cechami charakteru, te również pochodzą wprost od ludzi, których poznaję. Staram się być pilnym obserwatorem i zapamiętywać co ciekawsze postaci. Ale wkładając je do książek, zmieniam, poprawiam i ulepszam.
To tak jak lepienie z plasteliny. Gdzieś trzeba dodać, a gdzieś odjąć, by być w końcu zadowolonym z efektu. Oczywiście korzystam też ze swoich cech i doświadczeń, ale tymi obdzielam różnych bohaterów. Nie mogę więc powiedzieć, że któraś z postaci jest moim lustrzanym odbiciem.
Żaneta Krzętowska: Którego aktora obsadziłby Pan w roli komisarza w ekranizacji cyklu z Antonim Fischerem?
R.Ć.: Niełatwe pytanie, bo mamy wielu świetnych aktorów młodego pokolenia. Ja na szczęście nie muszę podejmować aż tak trudnych decyzji, gdyż nie jestem reżyserem. Jednak gdybym miał na taki wybór jakikolwiek wpływ, to zastanawiałbym się nad Markiem Bukowskim albo Andrzejem Młynarczykiem.
Mateusz Wąsik: Gdyby organizował Pan przyjęcie dla siebie i dwóch innych nieżyjących już autorów, to kim byłaby ta dwójka i dlaczego?
R.Ć.: Tu wybór jest dla mnie bardzo prosty. Z przyjemnością spotkałbym się i pogadał z dwoma panami. Pierwszy z nich to mój mistrz kryminału, którego poznałem na początku mojej kariery namiętnego czytelnika kryminału. Nazywał się Raymond Chandler. Myślę, że w kwestiach nieco ironicznego patrzenia na rzeczywistość szybko byśmy się dogadali. A do tego może byśmy wypili po szklaneczce gimletu, czyli ulubionego koktajlu, który pijał jego bohater, prywatny detektyw Philip Marlowe.
Tym drugim pisarzem, który imponował mi od zawsze swoją umiejętnością odmalowywania świata, uliczek, zaułków i knajp, a jednocześnie doskonałym słuchem, pozwalającym zapisać charakter ludzkich głosów i sposobów mówienia, co wcale nie jest sztuką łatwą, jest Leopold Tyrmand. Ale z nim trzeba by się chyba było napić zwyczajnej wódki stołowej, takiej, jaką podawali w 1955 roku w warszawskich restauracjach.
Ewa Całuch, Monika Kuchta: Po jakie książki Pan sięga? Czy czyta Pan polskie kryminały? Jeśli tak, to który autor jest Pana ulubionym?
R.Ć.: Coraz mniej mam czasu na swój ulubiony gatunek, czyli kryminał. Czytam książki, które przydają mi się podczas pisarskiej pracy, czyli historyczne i wspomnieniowe dotyczące społecznej i politycznej historii XX wieku. Ale gdy jadę na wakacje, wtedy zabieram ze sobą to, co jest dla mnie czystą rozrywką, czyli najnowsze kryminały w wersji elektronicznej, bo nie zabierają dużo miejsca w walizce.
Czytam więc Roberta Małeckiego, Grześka Kalinowskiego, Krzyśka Bochusa, Mariusza Czubaja czy Marka Krajewskiego. Ostatnio do moich ulubionych kryminalistów dołączył też Przemek Semczuk, który z pisania o prawdziwych zbrodniach zaczął tworzyć kryminały. I całkiem nieźle sobie z tym radzi.
Arek Łaszkiewicz: Niespełna miesiąc temu Olga Tokarczuk zdobyła Literacką Nagrodę Nobla. Czy miał Pan okazję czytać którąś z książek naszej noblistki?
R.Ć.: Czytałem i z wielką przyjemnością doczytałem do końca. Mój numer jeden na liście przebojów Olgi Tokarczuk to „Księgi Jakubowe”. Co tu dużo gadać, Olga Tokarczuk to nie zwyczajna autorka, ale zjawisko na naszym pisarskim firmamencie. Zawsze świeciła jasno, ale nie wszyscy to widzieli. Mnie bliskie jest jej pisanie, ale i postrzegania świata. Zawsze widziała więcej niż inni i potrafiła o tym mówić otwarcie. Za to należy się jej szacunek i uznanie czytelników. Bardzo cieszę się z jej Nobla i jestem przekonany, że Komitet Noblowski może być z siebie dumny, gdyż dokonał mądrego wyboru.
Magdalena Szkop: Skąd czerpie Pan imiona i nazwiska dla bohaterów książek? Czy pożycza je Pan od znajomych?
R.Ć.: Ciekawe imiona i nazwiska można znaleźć w dawnych książkach telefonicznych, a także na cmentarzach. To najlepsze, moim zdaniem, źródła pozyskiwania nazwisk, bo ich właściciele raczej nie miewają pretensji o ich wykorzystywanie.
Joanna Gorzelska: Czy przygotowując się do pisania, korzysta Pan z kronik milicyjnych?
R.Ć.: Korzystam z gazet, a w tych przedwojennych bardzo często pojawiały się informacje dotyczące przestępstw – napadów, rozbojów, uprowadzeń czy samobójstw. Przedwojenna prasa to prawdziwa kopalnia wiedzy dla pisarza. Mniej takich informacji jest w gazetach z czasów PRL-u, ale i w nich znaleźć można sporo przydatnych informacji. Trzeba tylko wiedzieć jak szukać.
Joanna Szyborska: Czy spotkał Pan w rzeczywistości kogoś podobnego do Teofila Olkiewicza?
R.Ć.: Gdy pierwszy raz powiedziano mi, że w Komendzie Wojewódzkiej MO w Poznaniu pracował człowiek całkiem podobny do Olkiewicza, nie chciałem wierzyć. W końcu wymyśliłem go i stworzyłem w najdrobniejszych szczegółach. Ale wkrótce okazało się że „olkiewiczopodobny” milicjant pracował w Rzeszowie. Z czasem zacząłem przyzwyczajać się do informacji, że ktoś znał osobiście kogoś, kto do złudzenia przypominał mojego Teosia, pracującego w Olsztynie czy Bielsku-Białej.
Teraz już się temu wcale nie dziwię, bo zdałem sobie sprawę, że Olkiewiczów było pełno jak Polska Ludowa długa i szeroka. Każda komenda milicji miała swojego Teofila, typa, który pił od rana do wieczora, ale zawsze dzięki umiejętności wtopienia się w tłum mieszkańców umiał dotrzeć do najciekawszych informacji, do tego wszystkiego jeszcze obdarzonego nieprawdopodobnym szczęściem. Bez Olkiewiczów Milicja Obywatelska nie mogłaby istnieć.
Agnieszka Wojcieszek: Czy ma Pan w planach książkę dla dzieci lub powieść obyczajową?
R.Ć.: Wszystkie moje kryminały są w pewnej mierze książkami obyczajowymi. Bo bez całej warstwy obyczajowej, bez miasta wypełnionego ludźmi i ich problemami, tak naprawdę nie ma dobrego kryminału. Spełniam się więc jako pisarz tworzący obyczajowe opowieści.
A co do książek dla dzieci, to wiem na pewno, że moje powieści czyta spore grono młodych ludzi. Jeśli trafiają do nich moje historie, to czuję się usatysfakcjonowany i chyba nie muszę szukać nowego pola pisarskiej eksploracji.
Anna Żochowska: Czy wyobraża Pan sobie napisanie książki z kimś w duecie?
R.Ć.: Jak dotąd nie próbowałem duetu i raczej byłoby mi trudno pracować z drugą osobą. W pisaniu jestem typem samotnika i wszystkie szczegóły ustalam sam ze sobą. A gdybym musiał to robić z kimś innym, to mogłoby dojść do niepotrzebnych napięć i konfliktów. Jestem jak stary kot, który ma swoje ścieżki i przyzwyczajenia, więc nie bardzo dałbym się przekonać do zmian. Ale wiem też, że nie warto się zarzekać, bo może się kiedyś okazać, że dostanę jakąś propozycję, której nie będę potrafił odrzucić.
Piotrek Łaszkiewicz: Czy życie Ryszarda Ćwirleja jest na tyle zaskakujące, że pomyślał Pan o tym, by kiedyś wydać autobiografię? Jaki by nosiła tytuł?
R.Ć.: Nie osiągnąłem niczego takiego, co mogłoby mi dać miejsce na jakimś pomniku. Autobiografia jest dla mnie takim pomnikiem właśnie, który ludzie zniecierpliwieni oczekiwaniem na swój postument próbują wystawić sami. Ja nie odczuwam takiej potrzeby. No i tak po poznańsku mógłbym z całym przekonaniem powiedzieć, że nie mam czasu na pierdoły.
Marek Niestrawski: Jako poznaniak chciałbym zapytać, czy w mieście są jeszcze jakieś niewykorzystane literacko, a intrygujące Pana miejsca?
R.Ć.: Cytadela, Lotnisko na Ławicy, Winiary i stacja sterowców... Jest jeszcze w Poznaniu tyle miejsc, że życia może nie starczyć na ich opisanie. Dlatego cieszę się, że tylu młodych ludzi pisze o tym mieście i umieszcza akcje swoich kryminalnych opowieści w Poznaniu. A jeszcze niedawno Poznań był kompletną pustynią na kryminalnej mapie Polski. Udało mi się więc otworzyć szeroko poznańskie wrota, a za mną poszli inni. Cieszę się, że udało mi się to zrobić.
Redakcja: Damian Matyszczak.
Zdjęcia autorstwa Adama Ciereszki.
Ryszard Ćwirlej skończył socjologię na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Pracował jako dziennikarz w TVP Katowice, a później w TVP Poznań. W latach 2010-2016 pracował w poznańskim Radiu Merkury. Jest wykładowcą na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Krytycy uznali go za twórcę nowego gatunku literackiego – „kryminału neomilicyjnego”. Na podstawie swojej powieści „Ręczna robota” napisał serial słuchowiskowy (75 odcinków), zrealizowany przez Teatr Polskiego Radia. W 2015 roku jego powieść „Błyskawiczna wypłata” jako najlepsza miejska powieść kryminalna 2014 roku została nagrodzona Kryminalną Piłą. W 2018 roku za „Tylko umarli wiedzą” zdobył Nagrodę Wielkiego Kalibru oraz Nagrodę Czytelników Wielkiego Kalibru. (mat. wyd.)