Czytelnicze olśnienia zdarzają mi się coraz rzadziej. Ale Peter May Czarnym domem, pierwszym tomem swojej trylogii, wdarł się przebojem na moją kryminalną listę przebojów. Po części drugiej, Człowieku z wyspy Lewis, utrzymał swoją pozycję bezwarunkowo. To niezwykle smaczna lektura, w zasadzie pod każdym względem.
Fin Macleod, teraz już były policjant, wraca w rodzinne strony, na szkocką wyspę Lewis. Chce odbudować dom rodziców, zastanowić się, co dalej zrobić ze swoim życiem. To wszystko musi jednak poczekać, ponieważ Fin zostaje wplątany w kryminalne śledztwo.
Na torfowisku miejscowi farmerzy znajdują ciało zamordowanego mężczyzny. Przetrwało, zakonserwowane w glebie jakieś pięćdziesiąt lat. Badania DNA wykazują, że ofiara jest spokrewniona z ojcem Marsaili, młodzieńczej miłości Fina. Jednak ani Marsaili, ani jej matka nic nie wiedzą na temat jakichkolwiek bliskich Tormoda. Macleod stara się więc dojść do prawdy przed policją, by uchronić staruszka przed nieuchronnymi podejrzeniami o udział w zabójstwie.
Prywatne dochodzenie Fina prowadzi go do zaskakujących faktów z przeszłości Tormoda Macdonalda, a ten nie może niczego wyjaśnić, nawet gdyby chciał, ponieważ cierpi na demencję, traci pamięć i nie potrafi wyrazić swoich myśli.
Naprzemiennie do prowadzonego współcześnie śledztwa toczy się wątek z przeszłości, w którym ojciec Marsaili, teraz praktycznie niemowa. opowiada swoją historię. Dowiadujemy się, że wraz ze swoim młodszym bratem Peterem zamieszkał w sierocińcu, prowadzonym przez okrutnego dyrektora Andersona. Na tym istnym polu walki starszy brat, tak jak obiecał to matce na łożu śmierci, starał się zawsze chronić młodszego, gdyż ten był opóźniony umysłowo, zbyt naiwny i łatwowierny. Chłopcom rutynowo dzień mijał za dniem, do czasu śmiertelnego incydentu na moście, który miał już na zawsze odmienić ich życie i przynieść daleko idące w czasie konsekwencje.
Peter May jest mistrzem tworzenia klimatu powieści. Wyobraźcie sobie odciętą od świata wyspę, gdzie jedyny krajobraz stanowią szargane wiatrem i polewane padającym wręcz poziomo deszczem kamienne tereny, torfowiska, samotne farmy i wzburzony ocean. W tych niesprzyjających warunkach mieszkają twardzi ludzie, wyznający surowe zasady moralne. Już od samej tej atmosfery można dostać gęsiej skórki. A przecież na to nakłada się jeszcze zagadka kryminalna.
Jeżeli o tą ostatnią chodzi, to jest ona zbudowana przemyślnie, autor rozrzuca po całej powieści wici, po których możemy próbować sami dojść do prawdy. Część przygotowanych na koniec dla czytelnika niespodzianek można rozwikłać już wcześniej, część pozostaje sporym zaskoczeniem.
Jedno jest pewne – jeżeli raz zanurzycie się w świat wykreowany przez Petera Maya, nie będziecie chcieli dobrowolnie opuścić wyspy Lewis. Fascynująca historia rozgrywająca się w baśniowych wręcz realiach, bohaterowie, których los nie pozostaje obojętny – i wszystko to opisane pięknym, literackim językiem. Uczta nie tylko dla fanów gatunku!
Trzecia część trylogii, Jezioro tajemnic, w księgarniach dopiero w październiku. Więc - parafrazując Monikę Brodkę – wake me up in October!
Peter May
Człowiek z wyspy Lewis
przeł. Jan Kabat
Wydawnictwo Albatros
Warszawa, 2014
398 s.