Przemysław Piotrowski wraca z drugą odsłoną przygód Luty Karabiny. Oto żołnierka wojsk specjalnych przygotowuje się do ostatecznego starcia ze sprawcami nieszczęścia, które spadło na jej rodzinę w pierwszej części serii, czyli w „Prawie matki”. Wprawdzie czytelnicy powieści Piotrowskiego są już przyzwyczajeni do tego, że autor lubi rzucać potężne kłody pod nogi swoim bohaterom, jednak to, co spotyka Lutę w „Nic do stracenia”, to najniższy krąg piekielnego upodlenia i rozpaczy.
Wróg doskonale wie, gdzie uderzyć, żeby zabolało. Dla Karabiny to znajomi i rodzina są najważniejsi. Dla bliskich zrobi wszystko. Będzie ich chronić do upadłego. I życie mówi: „Sprawdzam”! Luta będzie musiała się wykazać w tym względzie. I to jak! Los (a raczej pastwiący się nad swoją bohaterką autor) rzuca Karabinę na skraj rozpaczy. Cena, którą przyjdzie jej zapłacić za znalezienie się w niewłaściwym miejscu i o nieodpowiednim czasie, jest horrendalnie wysoka.
Autor funduje protagonistce ekstremalny stress test. Dlaczego Piotrowski aż tak bardzo znęca się nad biedną Lutą? Być może chodzi o wzbudzenie współczucia czytelników. Albo wywindowanie podstaw do reakcji samej Luty. Bo wiadomo, że Karabina wyrówna rachunki krzywd i nie zaniecha zemsty. Sprowokowana, niczym osaczony drapieżnik przystępuje do ataku. Jaki ma plan? Ano dokładnie taki sam, jaki swego czasu sprecyzował Franz Maurer w „Psach” Władysława Pasikowskiego: „A zabiję ich wszystkich!”.
Zielona Góra, Berlin, Norwegia, Turcja i Afganistan – to miejsca, które odwiedzamy razem z główną bohaterką w drodze do realizacji jej zamierzenia. Zresztą nie tylko z nią. Oprócz dobrze znanego z „Prawa matki” byłego policjanta Zygmunta Szatana, obecnie Lucie pomaga także ekskomandos Borys Morozow. To nowa, nieco enigmatyczna postać. Razem z Karabiną służyli przez jedenaście lat w Jednostce Wojskowej Komandosów i mają pewien wspólny brudny sekret...
Duet weteranów wojsk specjalnych to siła nie do zatrzymania. Świetnie wyszkoleni, obeznani z bronią, technikami walki wręcz i umiejętnością doskonałego kamuflowania się na tyłach wroga. Są wytrzymali, niestraszne im spartańskie warunki, skąpa aprowizacja, mróz, huraganowy wiatr czy brak snu. To istne maszyny do eliminacji przeciwnika. Z przyjemnością i dużą satysfakcją śledziłem, jak poczynali sobie z hordami zakapiorów tureckiego klanu mafijnego Ozalanów.
Kulminację tego pojedynku Piotrowski osadza w dobrze znanej sobie scenerii platformy wiertniczej na Morzu Północnym (autor sam przez lata pracował w takim miejscu w Norwegii). Jest sztorm, przeraźliwie zimno i wietrznie. Bohaterom przychodzi biegać, bić się i strzelać w skomplikowanym labiryncie mokrych i śliskich rusztowań, drabin, łańcuchów. Finał powieści „Nic do stracenia” ma iście filmową, wręcz hollywoodzką oprawę. A do tego znajdujemy tu nawiązanie do aktualnych wydarzeń za naszą wschodnią granicą.
Przemysław Piotrowski nie ucieka też od innych aktualiów (i chwała mu za to) – dobitnie wyraża swoje zdanie na temat sytuacji politycznej w Polsce. Nie kryje stosunku wobec rządzącej krajem partii i jej polityków, zwłaszcza prokuratora generalnego. Krytykuje demolowanie wymiaru sprawiedliwości i psucie relacji z zachodnimi sąsiadami. Szanuję pisarzy, którzy mówią, co myślą, nie bawiąc się w oportunizm z obawy przed utratą inaczej postrzegających świat czytelników.
„Nic do stracenia” to lektura godna polecenia wszystkim, którzy szukają mocnej, sensacyjnej rozrywki. Przemysław Piotrowski to marka sama w sobie – wiadomo, że jeśli sięgniemy po jego książkę, dostaniemy w swoje ręce solidną powieść gatunkową z ostro zarysowanymi bohaterami, sprawnie poprowadzoną akcją, maksymalnie podkręconym napięciem i wciągającą fabułą, która pozwoli nam na kilka wieczorów odetchnąć od szarej rzeczywistości.
Przemysław Piotrowski
„Nic do stracenia”
Wydawnictwo Czarna Owca
Warszawa, 2023
399 s.