Wojna hybrydowa, a zważywszy na ostatnie zamachy na liniach kolejowych, to właściwie już kinetyczna, ma przede wszystkim wywołać niepokój, sparaliżować państwo i społeczeństwo oraz doprowadzić do jeszcze większych podziałów wśród Polaków, niż mamy do tej pory. Celem jest oczywiście ograniczenie lub zrezygnowanie naszego kraju z pomocy dla Ukrainy. Nie wiemy tak naprawdę, czy aktywność służb rosyjskich ma jedynie osłabić sojuszników Ukrainy, czy faktycznie Polska i kraje bałtyckie nie staną się celami same w sobie.
Kawiarenka Kryminalna: Pana najnowsza powieść „Partnerzy. Finał” to brawurowa, wręcz awanturnicza eskapada polskich szpiegów po Europie Zachodniej. Z racji pana dawnej profesji, rodzą się pytania o inspiracje do tej fabuły. Perypetie Barbary Szymańskiej vel Baszki to czysta licentia poetica, czy też książkowi bohaterowie mają swoje pierwowzory z Miłobędzkiej, Rakowieckiej czy Łubianki?
Robert Michniewicz: Pisząc moje powieści, staram się o wiele atrakcji dla czytelników, dramatyczne sytuacje i zwroty akcji, chcąc jednocześnie zadbać o realizm opisywanych wydarzeń. Szymańska to taki zbiorowy portret moich koleżanek z ostatnich lat pracy w Agencji Wywiadu. Niby zwyczajne kobiety, ale jednak inne – wywiadowczynie! Ceniłem je za ambicję i chęć do poświęceń w tej w sumie niebezpiecznej pracy. Tak naprawdę Baszka nie ma swojego rzeczywistego wzorca, czyli jest postacią absolutnie fikcyjną. To pozwala mi na wykreowanie jej w taki sposób, aby pasowała do moich planów literackich.
KK: A ile prawdziwych wydarzeń i operacji z annałów szpiegostwa polskiego, ale i zagranicznych służb specjalnych znajdziemy w pana powieściach?
R.M.: Zero. W moich książkach czytelnik nie znajdzie żadnej prawdziwej operacji wywiadowczej. Ani realizowanej przez polski wywiad, ani przez zagraniczne agencje. Nawet jeżeli pojawiają się jakieś podobieństwa, to nikt nigdy ich nie stwierdzi. Wielokrotnie stanowczo deklarowałem, że zanim przystąpię do pisania, przeprowadzam ścisłą weryfikację, czy nie powiążę fikcji literackiej z prawdziwymi zdarzeniami z przeszłości. I nigdy od tego nie odstąpię.
Pisząc swoje powieści, tworzę fikcyjną fabułę, wymyślam głównych bohaterów, ale umieszczam ich wśród prawdziwych, znanych wszystkim, także współczesnych wydarzeń, miejsc i z zachowaniem innych szczegółów, które mogę ujawnić. W wywiadzie przepracowałem ponad dwadzieścia trzy lata, wiele czasu spędziłem również na misjach zagranicznych, dlatego historie, które opowiadam moim czytelnikom, choć wymyślone, są jak najbardziej wiarygodne i realistycznie przedstawione.
KK: Czy były pracodawca wymaga przedłożenia szkicu powieści przed oddaniem jej do drukarni?
R.M.: Agencja Wywiadu nie zajmuje się cenzurowaniem moich powieści szpiegowskich ani nie wykazuje większego zainteresowania nimi (śmiech). Tak jak zaznaczam w każdej z moich książek, opowiadane przeze mnie historie stanowią fikcję, więc może Agencja uwierzyła mi na słowo (śmiech).

KK: Barbara Szymańska wskutek dramatycznych wydarzeń doznaje zaniku pamięci. Czy spotkał się pan z podobnym przypadkiem w życiu zawodowym?
R.M.: Nie, ale bardzo zainteresował mnie taki pomysł. Skontaktowałem się ze znajomą neurolożką i zebrałem informacje niezbędne do zgotowania Baszce takiego losu. Pobita, traci pamięć, nie wie, kim jest, musi uciekać przed ścigającymi ją ludźmi, boryka się z samotnością i brakiem zaufania, a przeciwko sobie ma rosyjskich agentów pragnących odebrać jej ważne informacje. Pisząc, kilka razy zastanawiałem się, jak uda mi się wybrnąć z tego spiętrzenia problemów, ale ostatecznie rozwiązałem te dylematy, bo przecież „gdzie diabeł nie może, tam babę pośle”. Przygotowanie tej powieści było pasjonującym zajęciem.
KK: Jak praca w terenie – takie faktyczne, a nie książkowe rejterady przed depczącymi po piętach cynglami, daleko od ojczyzny – wpływa na zdrowie, w tym na stan psychiczny oficera operacyjnego?
R.M.: Problemy ze zdrowiem, także z psychiką, pojawiają się po latach i może mieć je prawie każdy były funkcjonariusz wywiadu. Kandydaci do pracy w wywiadzie poddawani są licznym testom mającym odpowiedzieć na pytanie, czy spełniają kryteria przewidziane dla funkcjonariuszy, również psychiczne. Prawdziwa weryfikacja przydatności następuje w czasie wykonywania rzeczywistych zadań wywiadowczych. Bez względu na kierunek pracy: wschodni, arabski czy azjatycki, operowanie w terenie zawsze wiąże się dla oficera ze stresem, strachem i innymi trudnościami.
KK: Tym bardziej, gdy przeciwnik nie przebiera w środkach. W swoją opowieść wplata pan aktualne odsłony wojny hybrydowej wypowiedzianej nam i szeroko pojętemu Zachodowi przez Rosję. Pali się hala handlowa przy Marywilskiej, są ataki cybernetyczne. To pana zdaniem ma nas tylko sparaliżować, podzielić, zniechęcić do pomocy Ukrainie czy też Kreml sabotażem i dywersją odwraca naszą uwagę od czegoś głębszego?
R.M.: To pytanie do doradców Kremla albo do naszych agentów uplasowanych w otoczeniu Putina (śmiech). Przynajmniej liczę, że takich mamy. Wojna hybrydowa, a zważywszy na ostatnie zamachy na liniach kolejowych, to właściwie już kinetyczna, ma przede wszystkim wywołać niepokój, sparaliżować państwo i społeczeństwo oraz doprowadzić do jeszcze większych podziałów wśród Polaków, niż mamy do tej pory. Celem jest oczywiście ograniczenie lub zrezygnowanie naszego kraju z pomagania Ukrainie. Nie wiemy tak naprawdę, czy aktywność służb rosyjskich ma jedynie osłabić sojuszników Ukrainy, czy faktycznie Polska i kraje bałtyckie nie staną się celami same w sobie.
Myślę, że tak długo, jak na naszym terytorium znajdują się jednostki sojuszników z NATO, w tym w szczególności żołnierze amerykańscy, prawdopodobnie zbyt wiele nam nie grozi. Jednak należy spodziewać się, że działania rosyjskich agentów nie ustaną, ale z czasem ich skala może jeszcze wzrosnąć.
KK: Jak w tej sytuacji ma się odnaleźć zwykły Kowalski?
R.M.: Ważna jest jedność naszego społeczeństwa. A także czujność. Nasze służby nie poradzą sobie same bez sygnałów od obywateli o niepokojących zdarzeniach czy zachowaniach innych ludzi. Nie obawiajmy się, że staniemy się donosicielami. Od nas zależy bezpieczeństwo Polski i nas samych. Także w najbliższym czasie, w okresie świątecznym, przy zwiększonym ruchu osobowym, obce służby mogą próbować wykorzystać sytuację do kolejnych aktów dywersji. Rozglądajmy się więc dookoła i nie wahajmy się informować służb.

KK: Kreśli pan w książce nader ponury obraz stanu kadry kierowniczej państwa oraz jej osłony kontrwywiadowczej. Dopuszcza pan myśl, że służby specjalne Federacji Rosyjskiej uplasowały agenta na szczytach władzy naszego kraju?
R.M.: Agenci rosyjscy, którzy pojawiają się w książce, mają stanowić ostrzeżenie, że tak może się stać. Z niepokojem obserwuję wypowiedzi niektórych polityków, które są zaskakująco bliskie poglądom rosyjskiej propagandy. W tym kontekście zarówno teraz, jak i w dalszej perspektywie wszystko może się wydarzyć. Również w innych krajach, należących do NATO i UE, pojawiają się prorosyjscy politycy. Chcąc zachować element fikcji w mojej powieści, wolałbym nie odnosić się do możliwości agenturalnych związków polskich polityków z Rosją.
KK: Ja jednak dopytam – jakie szanse ma tak wysoko ulokowany agent na prowadzenie swojej działalności w starciu z polskim kontrwywiadem?
R.M.: Gdyby faktycznie działał agent na szczytach władzy, jego konspiracja i bezpieczeństwo pracy zostałyby dopracowane w najdrobniejszych szczegółach przez fachowców ze wschodu. Czy w tej sytuacji nasz kontrwywiad miałby szanse wykryć kreta? Mam wiele wątpliwości, szczególnie odnoszących się do przepisów ograniczających prowadzenie działań operacyjnych przez polskie służby specjalne wobec polityków. Uregulowania te miały zagwarantować, że politycy nie staną się narzędziem w rękach służb. W rzeczywistości uniemożliwiają kontrwywiadowi czy wywiadowi wykrywanie osób współpracujących z wrogimi agencjami wywiadowczymi.
KK: A gdy już polski oficer wywiadu porzuci tropienie obcych szpiegów lub kretów na rodzimym podwórku, to co robi na emeryturze?
R.M.: Przede wszystkim służba w wywiadzie uzależnia i daje taką adrenalinę i poczucie ważności realizowanych zadań, że ciężko jest z niej zrezygnować. Przyzwyczajenie się do normalnego życia też nie należy do najłatwiejszych zachowań. Stąd wiele rozmaitych sposobów na „nowe życie”. Znam różne przykłady, bo przecież każdy jest kowalem własnego losu – także na emeryturze. Moi koledzy w większości poszli do kolejnej pracy. Wielu stara się podróżować, tak jak robili to przez całe życie zawodowe. Niewielu szybko zostało typowymi emerytami, czekającymi na starość.
KK: A pan?
R.M.: Od momentu, kiedy zacząłem pisać i ukazała się moja pierwsza powieść, w dużym stopniu uzależniłem się od literatury. Poza pisaniem nowych książek doszły spotkania autorskie, targi i inne obowiązki promocyjne. Właśnie bezpośrednie kontakty z czytelnikami, podczas spotkań autorskich czy targów, są tym, co najbardziej lubię. Ważne są rozmowy o książkach, bo przecież pisarz nie pisze ich sam dla siebie (śmiech). W sumie wszystkie obowiązki promocyjne są przyjemnościami. Choć pilnuję też prywatnych zajęć, do których zaliczam długie wakacje w Trójmieście i podróże po świecie. Odpocząłem kilka lat po moich służbowych wojażach i ruszyłem w nowe rejony. Ostatnio odkrywam Karaiby, na przełomie roku zaliczyłem Dominikanę, a w planie jest Meksyk. Wiosną odwiedzimy Egipt, a na Wyspy Kanaryjskie czy do Dubaju mógłbym jeździć co roku.

KK: Szpiegiem, z gromadzonymi latami rzemiosłem, nawykami i odruchami, zostaje się już na zawsze?
R.M.: To prawda. Przykładem są faktycznie nawyki i odruchy, szczególnie na ulicach, wiążące się z obserwowaniem zachowań innych ludzi. Takie szukanie czegoś podejrzanego, czyli to, co robiło się przez całe zawodowe życie. Ale aby pozostać normalnym, należy takie zachowania kontrolować, ponieważ nie jestem już w czynnej służbie. Czasami prowadzą też do problemów rodzinnych, kiedy człowiek za długo przygląda się atrakcyjnej kobiecie (śmiech).
KK: Wspominany w „Partnerach” pomysł na życie poza murami centrali wywiadu, czyli enigmatyczny „consulting”, który proponuje podwładnym pułkownik Krauze, to popularne rozwiązanie wśród polskich eksszpiegów?
R.M.: Wynagrodzenia czy emerytury, które otrzymują oficerowie wywiadu, nie należą do wysokich. Dlatego wielu z nas po zakończeniu służby w Agencji Wywiadu stara się znaleźć inną pracę, która pozwoli uzupełnić emeryturę. Sam przez osiem lat pracowałem w jednej z polskich firm zbrojeniowych. Co do wspomnianego „consultingu”, to tym mianem określiłem działalność polegającą na zbieraniu informacji o podmiotach gospodarczych i związanych z nimi osobach, w kontekście zainteresowania zagranicznych firm nawiązaniem współpracy lub jej kontynuowaniem. W takiej branży byli oficerowie wywiadu powinni dobrze się sprawdzać. Ja również kilka lat temu otrzymałem podobną propozycję pracy od jednej z dużych agencji detektywistycznych realizujących zlecenia zagranicznych kancelarii adwokackich.
KK: Trochę szkoda, że nasze państwo nie potrafi systemowo spożytkować umiejętności byłych oficerów służb w sferze publicznej...
R.M.: Oczywiście, że szkoda. Wiedza i doświadczenie z wielu lat pracy operacyjnej po przejściu funkcjonariusza na emeryturę mogłyby przydać się podmiotom państwowym czy prywatnym. W naszym środowisku mówi się o tym od lat, ale nie widać perspektyw na zasadnicze zmiany w tym zakresie. W większości krajów zachodnich standardem jest, że byli oficerowie wywiadu czy kontrwywiadu są atrakcyjnymi kandydatami do pracy i trafiają do podmiotów, dla których taka wiedza jest niezwykle cenna. W Polsce generalnie brak jest zainteresowania wykorzystaniem wiedzy emerytów, a wydaje mi się, że pokutuje nadal zła sława byłych funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa sprzed 1990 roku. Jedyna formuła dzielenia się doświadczeniem dotyczy pionu szkolenia nowych funkcjonariuszy, ale uczestniczy w niej bardzo ograniczone grono starszej kadry.
KK: Co wiedza i doświadczenie podpowiadają panu, gdy obserwuje pan sposób prowadzenia przez administrację Białego Domu negocjacji między Rosją a Ukrainą?
R.M.: To kompromitacja polityki USA. Próby wypracowania pokoju kosztem Ukrainy, w razie zawarcia porozumienia, nie gwarantują trwałości tego stanu. Rosja pozostanie stałym zagrożeniem dla wszystkich swoich sąsiadów.

KK: I jakie są pana zdaniem widoki na pokój na naszym kontynencie?
R.M.: Wierzę, że osiągnięcie trwałego pokoju w Europie jest możliwe i konieczne. Nie wyobrażam sobie, aby po tylu latach pokoju nasz kontynent znalazł się w środku wojny.
Ale mam wiele wątpliwości co do stanowiska USA. Prezydent Trump do problemów bezpieczeństwa stosuje podejście biznesowe lub siłowe, co w polityce może się sprawdzić tylko wobec małych i słabych państw. Po drugie, Biały Dom ewidentnie nie rozumie stanowiska Putina wobec Ukrainy i szerzej bezpieczeństwa Europy.
KK: Trzymając się tej wiary, że za chwilę nie pójdziemy wszyscy w kamasze, co czeka pana czytelników w najbliższym czasie? Bo mimo jednoznacznego tytułu powieści z posłowia możemy wyczytać, że niekoniecznie odkłada pan losy Baszki ad acta...
R.M.: Czytelnicy w zdecydowanej większości apelują o kontynuowanie historii „Partnerów”. Z drugiej strony mam też sporo świeżych pomysłów odnoszących się do nowych fabuł, które też chciałbym zrealizować. Dlatego razem z wydawnictwem Czarna Owca podjęliśmy decyzję, że w 2026 roku zaplanujemy premierę czegoś zupełnie nowego oraz kolejną część historii Carla von Wedela. Ponieważ Czytelnicy bardzo ciepło przyjęli „Agenta z Rijadu”, współczesną powieść szpiegowską dziejącą się na Półwyspie Arabskim, zabieram się też do pisania jej kontynuacji.
Tak wyglądają moje zamiary. Zdecydowanie brak w nich miejsca dla kolejnej części cyklu „Partnerzy”. Nie wiem co zdecyduję w kolejnym roku i tę kwestię na razie odkładam. Jest takie powiedzenie „nigdy, nie mów nigdy”, więc w przyszłości wszystko jest możliwe (śmiech).
A ponieważ wielkimi krokami zbliżają się Święta i Nowy Rok, korzystając z okazji, chciałbym życzyć Czytelnikom wszelkiej pomyślności, spokoju i zdrowia oraz oczywiście wielu wspaniałych książek pod choinką.
Rozmawiał: Damian Matyszczak
Fotografia autora: Olga Wojcińska
