„Bardzo często dokonywałam złych wyborów, co gorsza, zdarzało się, że wiedziałam o tym od początku, a mimo to brnęłam dalej w owo „złe” wyłącznie dlatego, że był to mój własny wybór, nienarzucony przez kogoś innego. Przykładem złego wyboru może być rzucenie szkoły w połowie trzeciej klasy ogólniaka. Wtedy wydawało mi się to słuszne, bo koleżanki po zawodówce pracowały i miały własne pieniądze. Bardzo szybko nastąpiło przebudzenie, niemniej straciłam rok i maturę zdałam jako dwudziestolatka.”
Kawiarenka Kryminalna: W najnowszej powieści pod tytułem „Zły wybór” przenosi pani bohaterów do Wisły. Jak to jest opisywać swoje rodzinne strony? Podchodzi pani do nich z sentymentem, czy raczej z surowością, która uchodzi właśnie rodowitym mieszkańcom danego miejsca?
Hanna Greń: Do rodzinnych stron podchodzę z ogromnym sentymentem, dlatego tak często właśnie w nich lokuję miejsce akcji. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że mieszkający tam ludzie nie zawsze są dobrzy, mili i bez skazy, dlatego staram się, by namalowany przeze mnie obraz nie był przesłodzony.
KK: Akcja powieści dzieje się w latach 90. zeszłego wieku. Doskonale opisuje pani ówczesne realia kraju jeszcze jedną nogą stojącego w czasach minionych. Aż trudno uwierzyć, że od tamtego okresu minęło już trzydzieści lat. Czy to, pani zdaniem, były bardziej niż współczesność „barwne” lata pod względem kryminalno-przestępczym i pod kątem wykorzystania ich w powieści?
H.G.: Lata dziewięćdziesiąte to okres bardzo ciekawy dla autorów kryminałów i dziwię się, że tak słabo jest przez nich wykorzystany. Raczkujący kapitalizm w połączeniu z niedostosowanym do realiów kodeksem karnym i słabą, niedofinansowaną policją stwarzał niesamowite wręcz możliwości nie tylko licznym mafiom, ala także wszelkiej maści oszustom jak chociażby nieuczciwi pracodawcy czy kontrahenci znikający bez śladu po pobraniu towaru z odroczonym terminem płatności.
Teraz przestępczość wcale nie jest mniejsza, jest tylko inna, nie tak spektakularna. Podobnie jak policja, przestępczość zorganizowana także przeszła transformację, działa bardziej finezyjnie, dlatego obecnie rzadko zdarzają się strzelaniny, zamachy bombowe lub porwania dla wymuszenia posłuszeństwa. Myślę, że jest to spowodowane nie tyle zmianą mentalności przestępców, co zaostrzeniem kodeksu karnego i ogromnym postępem w dziedzinie kryminalistyki.
KK: W swojej powieści porusza pani ważne tematy społeczne jak przemoc wobec dzieci w rodzinie czy alkoholizm. Powieść kryminalna jest dobrym medium, by oprócz zabawiania czytelnika rozrywką w postaci rozwiązywania zagadki kryminalnej, przemycać właśnie takie palące problemy społeczne?
H.G.: Uważam, że o pewnych problemach wręcz należy mówić przy każdej sposobności, by otworzyć oczy tym, którzy dla własnej wygody wolą je przymykać. Trzeba im uświadomić, iż poprzez udawanie, że nic złego się nie dzieje, stają się cichymi wspólnikami oprawców. Prócz tego, jeżeli autor kryminału chce, by jego książka była wiarygodna, musi osadzić ją w realiach, nie zaś w wymyślonym uniwersum z wyimaginowanymi problemami. Inaczej wyjdzie mu nie kryminał, a fantastyka.
KK: Jak pod kątem językowym podchodziła pani do pisania tej powieści? „Zły wybór” napisany jest mocnym, dosadnym, ale prawdziwym językiem. No i mamy jeszcze gwarę wiślańską.
H.G.: Zależy mi, żeby bohaterowie mówili językiem będącym w powszechnym użyciu. Dlatego nie używają wyrażeń popularnych obecnie, nawet jeśli byłyby bardziej adekwatne. Być może młodych czytelników będą śmieszyć niektóre odzywki, ale powinni pamiętać, że język ewoluuje także w wulgaryzmach. (Śmiech).
KK: No i mamy jeszcze gwarę wiślańską...
H.G.: To osobna kwestia. Używam jej, by urealnić wypowiedzi „lokalsów”, ale jest to także swoisty powrót do przeszłości, gdy w domu mówiłam czystą polszczyzną, a na polu (bo w Wiśle wychodzi się na pole, nie na dwór) wśród kolegów posługiwałam się wyłącznie gwarą.
KK: W trakcie lektury „Złego wyboru” – biorąc pod uwagę nastrój powieści – przypominały mi się kultowe polskie filmy kryminalne, jak np. „Psy” Władysława Pasikowskiego. Jakie są pani inspiracje filmowe?
H.G.: Moje inspiracje filmowe są praktycznie żadne, bo prawie nie oglądam filmów. Zwłaszcza polskich, bo te niestety są bardzo kiepskie tak pod względem przedstawienia realiów, jak logiki. Dlatego odpuszczam po obejrzeniu kilkunastu minut filmu lub po pierwszym odcinku serialu. Zatrzymałam się w na serialu „Glina”, który jest naprawdę świetny. Po nim nie znalazłam nic godnego uwagi.
KK: Skoro jesteśmy przy twórczości innych, to wiem, że szczególną uwagę zwraca pani na wiarygodność przedstawienia szczegółów pracy policji. Zatem które kryminały szanujące ten aspekt researchu – polskie czy zagraniczne – poleciłaby pani czytelnikom?
H.G.: Z zagranicznymi kryminałami jest o tyle łatwiej, że nie znam się na strukturze i działaniach tamtejszej policji. Jeżeli więc czytam, że w Skandynawii cały wydział zajmuje się jednym zabójstwem, a w Anglii detektyw Inspektor ma do pomocy sierżanta i cały tłum konstabli, to przyjmuję to za pewnik i nie wnikam we wiarygodność.
Z polskimi nie wygląda to już tak różowo, mimo to większość czytanych przeze mnie kryminałów to nasze rodzime dzieła. Są autorzy, których niezmiennie będę polecać między innymi za trzymanie się realiów, tacy jak np. Anna Kańtoch, Anna Klejzerowicz, Greta Drawska, Wojciech Wójcik czy Robert Małecki.
KK: Na dobry początek w „Złym wyborze” poznajemy dwie postacie – nastolatków – Teodora i Apolonię. To bohaterowie, którzy nie mają lekkiego życia. Jak budowała pani te postacie? Jak się pani w nie wczuwało z pisarskiego punktu widzenia?
H.G.: Z Apolonią miałam mniej problemów, bo postać ta pojawiła się już w „Północnej zmianie”, poza tym od początku założyłam, że w trzeciej części właśnie ona wysunie się na pierwszy plan. Co innego Teodor. Ten chłopak był dla mnie czystą kartą, lecz jej zapisywanie nie poszło tak gładko jak się spodziewałam. Pierwotnie miał być nieletnim chłopakiem „na gigancie”, ale niepodziewanie zamiast łaknącego niecodziennych wrażeń znudzonego dzieciaka z dobrego domu, zobaczyłam w wyobraźni wrażliwego dwudziestolatka, stłamszonego przez apodyktycznego, skostniałego w swoich poglądach ojca. Z doświadczenia wiem, że walka z wyobraźnią nie ma sensu, pogodziłam się więc z tą drastyczną zmianą i od tej pory Teodor nie sprawiał mi już problemów.
KK: Porusza pani problem fanatyzmu religijnego, który może prowadzić do wyrządzenia prawdziwych krzywd najbliższym. W jaki sposób zgłębiała pani ten temat? Czy rzeczywistość i coraz dosadniejsze doniesienia medialne w tym temacie, stanowią dla pani impuls do poruszania w literaturze tak istotnych kwestii?
H.G.: Właściwie impulsem była tu dla mnie pewna posłuchana rozmowa dwóch kobiet. Mówiły bardzo dużo o swojej tolerancji, niestety z ich słów wynikało, że nie obejmuje ona kwestii związanych z religią. Wylały tyle jadu na innowierców i ateistów, że poczułam mdłości. Uświadomiłam też sobie, że nieraz widywałam podobne słowa w mediach społecznościowych. Przedtem zawsze je pomijałam, ale wtedy zaczęłam je czytać i przeraziłam się ilością tak zwanych sprawiedliwych, dla których słowo „tolerancja” znaczy, że wszyscy powinni myśleć tak jak oni.
KK: Myślę, że można powiedzieć, że słynie pani z obdarzania swoich bohaterów oryginalnymi imionami – wspomnijmy chociażby Dionizę Remańską, ale i tu mamy Apolonię czy Ditmara. Ma Pani jakiś specjalny kalendarz, w którym wynajduje pani kolejne miana dla swoich bohaterów?
H.G.: Zaczęło się od mojej pierwszej książki. Szukałam w pamięci imion dla moich bohaterek, przy czym chciałam, by były trochę mniej oklepane niż Kasia, Ania, Asia czy Marysia. Wtedy powstały Petra (Petronela), Zena (Zenobia) i Kira. Potem pomyślałam, że warto by uczynić z nietypowych imion swój znak firmowy, stąd Una, Diona, Apolonia, Medard, Rajner czy Ditmar. Nie mam niestety żadnego specjalnego kalendarza, mam za to umiejętność zapamiętywania raz przeczytanych informacji, najczęściej całkowicie zbędnych. (Śmiech). W tym przypadku przekształciłam zbędne w przydatne.
KK: Czy może nam się pani przyznać, jaki był pani zły wybór, którego dokonała pani w życiu i chętnie postąpiłaby inaczej, gdyby była taka możliwość?
H.G.: Bardzo często dokonywałam złych wyborów, co gorsza, zdarzało się, że wiedziałam o tym od początku, a mimo to brnęłam dalej w owo „złe” wyłącznie dlatego, że był to mój własny wybór, nienarzucony przez kogoś innego.
Przykładem złego wyboru może być rzucenie szkoły w połowie trzeciej klasy ogólniaka. Wtedy wydawało mi się to słuszne, bo koleżanki po zawodówce pracowały i miały własne pieniądze. Bardzo szybko nastąpiło przebudzenie, niemniej straciłam rok i maturę zdałam jako dwudziestolatka.
KK: „Zły wybór” to trzeci tom serii bielskiej (po powieściach: „Północna zmiana” i „Imię śmierci”). Co dalej?
H.G.: „Zły wybór” jest ostatnim (chyba) tomem serii bielskiej. W listopadzie ukaże się kryminał niebędący częścią żadnej serii, noszący tytuł „Pięć i pół śmierci”. Aktualnie piszę książkę również stanowiącą osobną historię. Nosi roboczy tytuł „Ci, co zostali” i opowiada o zaginięciu nastolatki, głównie zaś o tym, jak owo zdarzenie przekłada się na życie osób związanych z poszukiwaniem zaginionej. Później prawdopodobnie wrócę do cyklu Śmiertelne wyliczanki, bo „Stary niedźwiedź mocno śpi” już zbyt długo jest pogrążony w śpiączce. A później? To się zobaczy (śmiech).
Rozmawiała: Marta Matyszczak
Zdjęcie: Czwarta Strona Kryminału.