„Zasadniczo robię to, co mój powieściowy adwokat Eddie Flynn – stosuję trochę sztuczek, nieco fałszywych tropów i odrobinę manipulacji. Zwodzę czytelnika tak, jak Eddie robi to z ławą przysięgłych”.
Kawiarenka Kryminalna: Pana właśnie wydana w Polsce powieść pt. „Pół na pół” to nietypowy thriller sądowy. Zazwyczaj w książkach tego gatunku obserwujemy walkę adwokatów stojących po przeciwnej stronie barykady czy też konfrontację adwokata z prokuratorem. „Pół na pół” jest opowieścią o sprzymierzeniu przeciwstawnych stron – prawników: Eddiego Flynna i Kate Brooks, dla których od zwycięstwa ważniejsze jest dojście do prawdy. To musiało być satysfakcjonujące uczucie pisać o takim niestandardowym przymierzu?
Steve Cavanagh: Praca nad tą książką sprawiła mi wielką radość. Eddie często mawia, że na sali sądowej nie ma miejsca na prawdę – wynik procesu zależy od tego, kto ma lepszego prawnika. W tej powieści adwokat i adwokatka po prostu wierzą swoim klientkom i muszą o nie walczyć. Dla Eddiego takie sytuacje to nie pierwszyzna. Zdaje sobie sprawę z tego, że prokurator chce, żeby obrońcy walczyli między sobą i by ich klientki wyniszczyły się nawzajem. Więc w tym przypadku Flynn wykazuje się sprytem, no i widzi, że w Kate Brooks ma mądrą przeciwniczkę.
KK: No bo właśnie „Pół na pół” to historia morderstwa i dwóch oskarżających się nawzajem o jego popełnienie sióstr. Poprzez całą opowieść po mistrzowsku rozmieszcza pan fałszywe tropy, kierujące podejrzenia czytelnika to na jedną, to na drugą bohaterkę, tak, że w zasadzie prawie do końca nie wiadomo, która jest winna.
S.C.: To była sztuka – wsadzenie czytelnika od czasu do czasu w głowę zabójczyni – jednak w taki sposób, by się nie zorientował, która siostra nią jest. Rozdziały pisane z jej punktu widzenia określałem więc po prostu jako „ona”. To była trudna sprawa! Bardzo mi się podobało to wodzenie czytelników za nos – miałem przynajmniej nadzieję, że mi się to uda, więc miło jest usłyszeć, że tak właśnie było.
KK: Jaki jest pana klucz do sukcesu w tej materii?
S.C.: Zasadniczo robię to, co robi Eddie Flynn – stosuję trochę sztuczek, nieco fałszywych tropów i odrobinę manipulacji. Zwodzę czytelnika tak, jak Eddie robi to z ławą przysięgłych.
KK: Eddie Flynn to adwokat, który niegdyś był oszustem. (I do tej pory czasem wykorzystuje swoje umiejętności – na przykład kieszonkowca). Takie rozwiązanie bywa bardzo satysfakcjonujące dla czytelnika. Dobrze skrojony bohater literacki musi mieć jakąś rysę na charakterze czy w życiorysie, by być interesującym dla odbiorcy?
S.C.: Eddie ma wady, ale nie są one takie oczywiste. Przez lata zmagał się z uzależnieniem od alkoholu, stracił rodzinę. Boi się, by ludzie zbytnio się do niego nie zbliżyli, bo uważa, że może im się stać przez to krzywda. Mimo że ma wokół siebie przyjaciół, wciąż jest bardzo samotny. W Eddiem Flynnie jest pewna melancholia, ale nie pozwala on, by zawładnęła jego życiem. Jest na to zbyt zajęty walką o innych.
KK: Sam pan przez lata był czynnym zawodowo prawnikiem. Jaka była najbardziej interesująca sprawa, przy której pan pracował, a której szczegóły chętnie wykorzystałby pan w fabule swojej powieści?
S.C.: Wygrałem na przykład duże odszkodowanie dla klienta w sprawie o dyskryminację rasową. Jestem też dumny z kilku innych spraw, nad którymi pracowałem, ale zawsze działałem jako członek zespołu – w ten sposób pracowaliśmy. Nie mówię zbyt wiele o tamtych prawniczych czasach. Mimo że już nie pracuję w zawodzie, wciąż szanuję prawo do prywatności moich klientów. Nigdy nie użyłbym w mojej książce prawdziwej sprawy, nad którą pracowałem.
KK: W „Pół na pół” zwraca pan uwagę na seksizm w środowisku prawniczym, gorszą pozycję zawodową kobiet, które też często padają ofiarą molestowania seksualnego. Czy w dobie ruchu #metoo takie nierówności są wciąż na porządku dziennym?
S.C.: Tak przypuszczam. Nie sądzę, aby ruch #metoo całkowicie wyrugował seksizm z miejsc pracy czy w ogóle skądkolwiek. To wciąż palący problem. Reprezentowałam wiele kobiet, które doświadczyły dyskryminacji ze względu na płeć i miałam zaszczyt walczyć o ich prawa.
KK: Eddie Flynn twierdzi, że od pierwszej chwili rozmowy z klientem wie, czy ten jest winny, czy nie. A czy pan od pierwszej chwili, gdy zasiądzie do pisania powieści, zna tożsamość mordercy?
S.C.: Niczego nie planuję. Po prostu wymyślam wszystko na bieżąco. Więc kiedy zaczynam pisać książkę, nie wiem nawet, co będzie w drugim rozdziale, nie mówiąc już o zakończeniu. Odkrywam fabułę razem z Eddiem. Jego problemy są moimi problemami. Moim zadaniem jest utrudnianie mu życia tak bardzo, jak to tylko możliwe.
KK: Pochodzi pan z Irlandii Północnej, jednak akcję powieści z Eddiem Flynnem postanowił pan umieścić w Nowym Jorku. A gdyby tak przenieść Flynna do Belfastu?
S.C.: Nie mam w planach stworzenia powieści, której akcja toczyłaby się właśnie tam. Za bardzo lubię pisać o Nowym Jorku. To miasto nieskończonych możliwości i uważam, że jest to idealne miejsce dla moich historii.
KK: Sofia i Alexandra – siostry oskarżone o zabójstwo ojca w powieści „Pół na pół” – od dzieciństwa grają w szachy – i teraz jedna z nich rozgrywa sprawę sądową jak partię szachową. Czy pan gra w szachy albo w jakąś inną grę, która, tak jak układanie fabuły powieści kryminalnej, jest w pewien sposób matematyczną robotą?
S.C.: Nie. To znaczy, wiem, jak poruszają się figury, ale nie znam żadnych strategii i tak naprawdę nie grałem w to od dzieciństwa. Jestem też najgorszy na świecie z matematyki. To logika i motywacja postaci prowadzą moje historie i tworzą swego rodzaju zamęt fabularny. Staram się, by moi bohaterowie byli autentyczni.
KK: Córka Eddiego czyta powieści Rossa MacDonalda i Patricii Highsmith, czyli tuzów literatury gatunkowej. Książki których pisarzy kryminałów wywarły największy wpływ na pana twórczość?
S.C.: Lee Child, John Connolly, Michael Connelly i Patricia Highsmith wywarli na mnie duży wpływ – ale jest też wielu innych. Zbyt wielu, by wymienić ich wszystkich. Inspiruję się również filmami i pracą scenarzystów – moim ulubieńcem jest Tony Gilroy.
KK: Thrillery sądowe – choć akcja często nie gna w nich na łeb, na szyję – czyta się czy ogląda (wspomnijmy chociażby „Dwunastu gniewnych ludzi”) z zapartym tchem. Co, pana zdaniem, sprawia, że ten – jak można by pomyśleć – niepozorny, kameralny gatunek potrafi trzymać czytelnika w napięciu do ostatnich stron książki?
S.C.: Do tego gatunku napięcie jest wręcz przypisane. Czytelnik czuje się, jakby sam zasiadał w ławie przysięgłych, ale oczywiście ma lepszy wgląd na przykład w to, co dzieje się w życiu prawnika poza salą sądową. No i pozostaje jeszcze niezaprzeczalny fakt, że trzeba będzie przecież wydać werdykt – to tykająca bomba, czekanie na odpowiedź: winny czy niewinny? – to popycha akcję powieści do przodu.
KK: Ramię w ramię z Lucą Vestem prowadził pan podcast Two Crime Writers and a Microphone, w którym między innymi dużo rozmawialiście ze swoimi kolegami po kryminalnym piórze. Co pana najbardziej zaskakiwało podczas tych rozmów?
S.C.: Świetnie się bawiłem z moim kumplem Lucą, również świetnym pisarzem, i zawsze byłem zaskoczony, jaka fajna i wielkoduszna jest większość autorów kryminałów.
KK: Pana żona z kolei ma świetny, śmieszny kanał na TikToku Tracy Loves Books! Czasem występuje pan tam w filmikach...
S.C.: To zabawne medium i cieszę się, że mogę być jego częścią. Jednak wciąż jest to dla mnie zupełna nowość. Z Tracy nie traktujemy siebie zbyt poważnie i mam nadzieję, że ludziom się to spodoba.
Rozmawiała: Marta Matyszczak
Zdjęcie: Wydawnictwo Albatros.