„Fabularnie lubię takie zestawienia: zwykła osoba stawia czoło wyjątkowym okolicznościom. Dla mnie jako pisarza jest to nader interesujące: co TY byś zrobiła, gdybyś nie miała się do kogo zwrócić – z jakiegokolwiek powodu – po pomoc i musiała sama rozwiązać problem? Lubię o tym pisać”.
Kawiarenka Kryminalna: Polskim czytelnikom był pan znany jako autor mrocznych, poważnych powieści kryminalnych. Wszystko to do czasu pojawienia się na księgarskich półkach „Człowieka, który umarł”, oryginalnej czarnej komedii. Potem była „Najgorętsza plaża w Finlandii” i teraz doczekaliśmy się premiery „Małej Syberii”. Skąd pomysł, by przejść na kryminalno-komediową stronę mocy?
Antti Tuomainen: Nie jestem pewny, czy to była skalkulowana decyzja. Musiałem to po prostu zrobić w tamtym momencie swojej kariery. Kilka rzeczy wydarzyło się jednocześnie. Po pierwsze, zdałem sobie sprawę, że tkwi we mnie pewien rodzaj czarnego humoru, który muszę zawrzeć w twórczości, aby w pełni wykorzystać swoje umiejętności pisarskie. Można powiedzieć, że chciałem namalować obraz przy użyciu całej palety barw. Po drugie, pragnąłem też połączyć moje dwie wieloletnie artystyczne miłości, którymi są anglo-amerykańska literatura noir i wszelkiego rodzaju filmy komediowe. W ten sposób znalazłem swój prawdziwy głos.
KK: Z poczuciem humoru jest tak, że każdy ma inne. Z czego śmieją się Finowie?
A.T.: Nie wiem, czy znam odpowiedź na to pytanie. Ale co ciekawe, po intensywnych podróżach po Wielkiej Brytanii (gdzie odniosłem spory sukces, jeżdżę tam na wiele festiwali i literackich imprez) zauważyłem, że podobnie do nas używają tam powagi i pewnego rodzaju bezmyślności w komedii. Mam na myśli na przykład mówienie oburzających rzeczy z niezwykle poważną miną czy stosowanie ironii. Można więc powiedzieć, że Finowie często mają ubaw na poważnie.
KK: Także w „Małej Syberii”, gdzie na niewielką wieś Hurmevaara spada... meteoryt. I od tego zaczyna się cała kryminalna zawierucha. Garściami sięga pan w swojej fabule po absurd. Jaki jest pana przepis na tak udane połączenie absurdu, ironii i elementów sensacyjnych w powieści?
A.T.: Myślę, że wszystko sprowadza się do tonu – sposobu, w jaki mieszasz te wszystkie elementy i sposobu, w jaki opowiadasz historię. Ton to bardzo delikatna sprawa. Trzeba go utrzymywać przez całą książkę. Mówiąc ton, mam na myśli tę miksturę wydarzeń w powieści, zaskakujące (miejmy nadzieję) kombinacje postaci, różnych incydentów i tematów oraz niepowtarzalny styl pisarza.
KK: No właśnie... A „Mała Syberia” zaczyna się sceną, w której obserwujemy pędzącego kierowcę rajdowego. Za kierownicą popija... wódkę koskenkorva. Pomijając wyczyny bohatera, proszę powiedzieć, czy to rzeczywiście jest tradycyjny fiński trunek i czy istnieją specjalne sposoby jego spożycia (nie za kółkiem)?
A.T.: (Śmiech). W rzeczywistości koskenkorva to tradycyjny fiński mocny trunek. Tak naprawdę to nie jest wódka, tylko rodzaj czystego alkoholu o bardzo delikatnym, wyrazistym smaku. Często jednak pije się go jak wódkę z maleńkich kieliszków, łykając całość naraz, do dna.
KK: We wszystkich trzech wymienionych wcześniej pana powieściach mamy protagonistów, którym lubi pan wyjątkowo dokuczać. W „Małej Syberii” spotykamy pastora Joela Huhtę, który nie dość, że musi pilnować drogocennego meteorytu, prowadzić śledztwo w sprawie swojej niewiernej żony, to jeszcze trafia na przedstawicieli rosyjskiej mafii. Dlaczego stawia pan na pewien wzór bohatera – zdesperowanego mężczyznę, który musi walczyć o swoje?
A.T.: Fabularnie lubię takie zestawienia: zwykła osoba stawia czoło wyjątkowym okolicznościom. Dla mnie jako pisarza jest to nader interesujące: co TY byś zrobiła, gdybyś nie miała się do kogo zwrócić – z jakiegokolwiek powodu – po pomoc i musiała sama rozwiązać problem? Lubię o tym pisać.
KK: Na polski rynek coraz częściej trafiają powieści kryminalne autorstwa Finów. Znamy oczywiście pana książki, ale też ostatnio Eliny Backman, wcześniej Mattiego Ronki, pochodzącego z Niemiec Jana Costina Wagnera czy choćby już klasykę – tomy autorstwa Mikii Waltariego. Jak ocenia pan swój rodzimy rynek literatury kryminalnej?
A.T.: Szczerze mówiąc, nie wiem zbyt wiele o fińskich powieściach kryminalnych i nie znam się zbyt dobrze na gatunku, który często określa się jako nordic noir. Moje inspiracje zawsze pochodziły z innych stron, głównie z Wielkiej Brytanii i USA. Jest jednak jeden godny uwagi wyjątek: fińska poezja, która była właściwie moją pierwszą miłością literacką. (Kiedy byłem bardzo młody, miałem zostać poetą, ale to już inna historia…). Nadal czytam dużo poezji, zarówno nowej, jak i starej, i wciąż wracam do moich ulubionych fińskich poetów, takich jak Sirkka Turkka, Arto Melleri , Paavo Haavikko, Tuomas Anhava, Pentti Saarikoski i wielu innych.
KK: To ciekawe, że wspomina pan o inspiracjach amerykańską powieścią kryminalną. Bo przecież pastor Joel Hurha na swoim nocnym dyżurze przy meteorycie czyta na zmianę Biblię i powieść Jamesa Ellroya. A po jakie lektury pan sięga?
A.T.: Czytam wszystko: od komiksów po poezję, od historii popularnej po biografie. Lubię też książki, w których mogę zagłębić się co jakiś czas, takie jak niedawno wydane „Her Diaries and Notebooks” Patricii Highsmith. To była wyjątkowa postać. Poza tym była wspaniałą pisarką. Bardzo podobają mi się jej opowiadania.
KK: Hurmevaara to wieś na odludziu, gdzie każdy zna każdego, położona jest tuż przy granicy z Rosją. Czy pan jako potrzebujący skupienia w swojej pracy pisarz chętniej wybiera takie lokalizacje, czy jednak lepsze do życia są większe miasta jak Helsinki?
A.T.: Kocham Helsinki. Mieszkam tu całe życie z wyjątkiem roku, który spędziłem w USA i krótszych pobytów w innych miejscach. Mam swoje biuro/studio, w którym pracuję. Znajduje się ono około trzydziestu pięciu minut spacerem od mojego domu. Uwielbiam tę poranną przechadzkę po centrum miasta.
KK: Skoro już mówimy o pracy, to Krista, żona Joela, jest tłumaczką literatury. Stwierdza, że najgorszą robotę przy książkach ma redaktor. Co jest najtrudniejsze dla pana w całym procesie powstawania książki?
A.T.: Napisanie książki jest niewiarygodnie skomplikowane. Ale gdybym miał wybrać szczególnie trudną część tego procesu, powiedziałbym, że to ten punkt gdzieś pośrodku, który nazywam przemierzaniem pustyni. Zaszedłeś tak daleko, nie możesz się cofnąć i musisz iść dalej, nawet jeśli jedyne, co widzisz, to więcej piasku. To moment, w którym masz najwięcej wątpliwości. Oczywiście można zrobić tylko jedno: pisać dalej. To zawsze jest trudne i wydaje się całkiem niemożliwe do zrealizowania, ale na szczęście nauczyłem się przemierzać tę pustynię.
KK: Zaglądając na pana konto na Instagramie, można się przekonać, że intensywnie promuje pan swoje powieści, jeżdżąc w zasadzie po całym świecie – w tym po wspomnianej Wielkiej Brytanii – na różne festiwale literackie, spotyka się pan z czytelnikami. Czy to jest miła odmiana po miesiącach samotnie spędzonych przy klawiaturze?
A.T.: Uwielbiam mieć kontakt z moimi czytelnikami. Wspaniale jest widzieć, że ludzie czytają moje książki. Bardzo mnie to cieszy. Jestem też szczęśliwy, że mam czytelników w Polsce. Moja żona i ja lubimy odwiedzać Polskę i byliśmy u was już wiele razy. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się tam wpaść na jakieś wydarzenie książkowe lub festiwal literacki.
Rozmawiała: Marta Matyszczak.
Zdjęcie: Wydawnictwo Albatros.