„Nowy związek pochłania dużo energii, zwłaszcza jeśli jest się zakochanym. Myślę, że jeżeli chce się osiągnąć sukces w sporcie (lub jakiejkolwiek innej dziedzinie), trzeba skupić się na sto procent. Zatem pozostaje bardzo mało czasu na romans. Milla byłaby szczęśliwsza z Curtisem, ale na pierwszym miejscu postawiła swoje sportowe ambicje. Z mojego doświadczenia wynika, że w naszym społeczeństwie mężczyźni znacznie częściej przedkładają aspiracje zawodowe nad partnerkę. Kobiety rzadko to robią”.
Kawiarenka Kryminalna: Bohaterowie „Rozgrywki”, pani debiutanckiej powieści, to zawodowi snowboardziści. Tak jak pani. Jak wyglądała pani droga od deski do klawiatury?
Allie Reynolds: Zawsze lubiłam pisać. Pierwszą powieść próbowałam stworzyć w wieku osiemnastu lat. Potem, gdy miałam dwadzieścia dwa – dwadzieścia sześć, spędziłam pięć sezonów zimowych w górach, trenując i startując w zawodach snowboardowych. Pierwszego roku prowadziłam dziennik, a na pozostałe sezony przywoziłam samochodem mój starożytny wręcz komputer i starałam się napisać powieść osadzoną właśnie w górach. W ciągu następnych dwóch dekad zaczynałam kilka kolejnych książek, ale nigdy ich nie skończyłam. Dziesięć lat temu rozpoczęłam przygodę z opowiadaniami. Wiele moich historii zostało opublikowanych w czasopismach dla kobiet, więc w końcu rzuciłam pracę nauczycielki, aby w pełni skupić się na pisaniu.
KK: Bohaterki „Rozgrywki”, zwłaszcza Saskia i Milla, rywalizują ze sobą na śmierć i życie. Czy w rzeczywistości ten sport uwalnia tak silne, często destrukcyjne emocje?
A.R.: Z radością mogę przyznać, że wszyscy snowboardziści, których spotkałam, i z którymi trenowałam, byli naprawdę wspaniałymi ludźmi! Ale nie staliby się interesującymi postaciami w thrillerze! Słyszałam wiele historii dotyczących najbardziej wybitnych sportowców parających się boksem, koszykówką, piłką nożną czy rugby, którzy prowadzili różne gierki, zastraszali rywali w celu uzyskania psychologicznej przewagi. Gdyby snowboardziści uprawiający halfpipe – który jest sportem ekstremalnym – pokusili się o podobną taktykę, wynik mógłby być zabójczy. Wydawało mi się to idealnym tematem na thriller!
Fascynuje mnie psychologiczny aspekt sportu. Słyszałam opinie głoszące, że wygrywanie to w dziewięćdziesięciu procentach kwestia takich psychologicznych gierek właśnie. Niewiele się o tym mówi, ale takie zachowania są powszechne wśród najlepszych zawodników. Wydaje mi się, że generalnie, gdy spotykamy konkurujących ze sobą mężczyzn, akceptujemy to i nawet ich podziwiamy. Kiedy ta sama kwestia dotyczy kobiet, patrzymy na ich zachowanie krzywo. Pomyślałam więc, że interesujące byłoby wrzucenie współzawodniczących ze sobą postaci kobiecych w bardzo niebezpieczne środowisko i zbadanie, jak daleko mogą się posunąć, aby wygrać.
KK: Spotkała pani kiedyś w rzeczywistości sportowca pokroju Saskii, tak bezwzględnego i po trupach dążącego do celu?
A.R.: Całe szczęście nie! Saskia to wytwór mojej wyobraźni. Świetnie się bawiłam, wymyślając, na co jeszcze ta postać się porwie, ale mam nadzieję, że w prawdziwym życiu nigdy nie natknę się na kogoś takiego jak ona - zwłaszcza na ośnieżonym szczycie!
KK: To mogłoby być ryzykowne... A jaki był najbardziej niebezpieczny skok, akrobacja, które pani wykonała na desce?
A.R.: Obrót o pięćset czterdzieści stopni na ścianie halfpipe. Ta sztuczka złamała mi więzadła kolanowe! Jeździłam na snowboardzie dwadzieścia lat temu. To były jeszcze początki freestyle snowboardingu. Od tamtego czasu ten sport bardzo się rozwinął. Obecnie snowboardziści mogą obracać się o tysiąc osiemset stopni i wykonywać podwójne lub potrójne obroty.
KK: Z deski przerzuciła się pani na surfing. Za co kocha pani każdy z tych sportów?
A.R.: Nic nie daje mi tyle adrenaliny co halfpipe. Snowboardzista wykonuje sześć - dziesięć skoków w mniej niż minutę. Ale to sport dla młodych ludzi. Upada się na lód, więc bardzo łatwo jest się połamać. Nawet gdy miałam dwadzieścia pięć lat, frustrowało mnie to, jak łatwo mogę pogruchotać kości! Teraz mam czterdzieści pięć, a ryzyko obrażeń byłoby zbyt duże.
Surfowanie zapewnia mi podobne doznania. Wydaje mi się prawie tak ekscytujące jak jazda na snowboardzie, ale zamiast lądować na lodzie, wpada się tu do wody, więc prawdopodobieństwo kontuzji jest mniejsze. Kiedy przerzuciłam się na surfing, pomyślałam: „Wow, mogę upadać tyle razy, ile mi się spodoba, i nigdy niczego nie złamię!” Wkrótce odkryłam, że to nieprawda. Po osiemnastu latach surfowania dochrapałam się większej liczby urazów niż wtedy przez snowboard. Na listę mogę już wpisać: złamane żebra, uszkodzoną łękotkę, przepuklinę kręgosłupa, poważny uraz głowy. Ale mam nadzieję, że będę surfować aż do siedemdziesiątki!
KK: „Rozgrywka” jest świetnie skonstruowanym thrillerem. W zasadzie w każdym rozdziale czytelnik dostaje nowe, zmieniające stan rzeczy informacje. W jaki sposób budowała pani fabułę? Napisała pani szczegółowy plan? Szła na żywioł?
A.R.: Zanim powstała „Rozgrywka”, tak jak wspominałam, w ciągu dwudziestu lat próbowałam pisać powieści, ale za każdym razem fabuła stawała się tak zagmatwana, że nigdy nie udało mi się ukończyć żadnego tekstu. Zdecydowałam więc, że muszę zaplanować moją następną powieść. Spędziłam miesiąc na układaniu fabuły „Rozgrywki”. Kreśliłam poszczególne sceny na karteczkach samoprzylepnych, które przyklejałam na gigantycznej tablicy. W mojej książce są dwie osie czasu: teraźniejszość i wydarzenia sprzed dekady. Użyłam zatem karteczek w dwóch kolorach. Godzinami, przetasowywałam te świstki papieru, żeby znaleźć dla nich najlepszą kolejność. Pisanie zajęło mi sześć miesięcy. Znacznie krócej niż w przypadku innych moich pisarskich prób. Kiedy skończyłam, wpadłam na jeszcze więcej pomysłów na dodatkowe zwroty akcji.
KK: Dlaczego zdecydowała się pani właśnie na napisanie thrillera? Czy sama jest pani czytelniczką tego gatunku?
A.R.: To mój ulubiony gatunek. Uwielbiam w thrillerach szybkie tempo, cliffhungery i przede wszystkim zwroty akcji. Szczególnie przepadam za thrillerami psychologicznymi osadzonymi w niebezpiecznym środowisku naturalnym, na przykład w górach, w lasie czy na plaży. Uwielbiam powieści Lee Childa, Ruth Ware, Erici Ferencik, Jane Harper i Karen Dionne. Ale lubię też czytać inne gatunki: romanse, komedie romantyczne, wspomnienia, fikcję historyczną, poradniki czy książki traktujące o psychologii sportu.
KK: A co z klasycznymi powieściami detektywistycznymi? W „Rozgrywce” widzę też nawiązania do klasyki, kryminałów Agathy Christie. Bo po pierwsze, mamy odizolowane miejsce - schronisko górskie po sezonie, z którego bohaterowie nie mogą się wydostać. Po drugie zaś, jest zamknięty krąg podejrzanych – ktoś z tej piątki musi stać za organizacją tego potwornego zjazdu. Czy czytuje pani powieści Christie?
A.R.: Moim pierwszym zajęciem zarobkowym była sobotnia fucha w antykwariacie. Miałam wtedy czternaście lat i dorabiałam tak aż do dwudziestki. Wydawałam całą pensję na książki – głównie autorstwa Agathy Christie! Jestem pewna, że w pewnym momencie posiadałam niemal każdy jej tytuł! „I nie było już nikogo” jest jedną z moich ulubionych powieści wszech czasów. Niedawno ponownie ją przeczytałam. Fabuła jest niezwykle sprytnie poprowadzona! Pisząc „Rozgrywkę”, bardzo inspirowałam się tą powieścią.
KK: „Rozgrywka” to też w pewnym stopniu historia miłosna Milli, która lawiruje pomiędzy bezpieczną relacją z Brentem, a prawdziwym uczuciem do Curtisa, którego to uczucia Milla nie chce eksplorować, bo się boi, że zaszkodzi jej ono w sportowej karierze. Czy rzeczywiście sport jest taki bezwzględny? Nie pozostawia miejsca w życiu na nic innego?
A.R.: Nowy związek pochłania dużo energii, zwłaszcza jeśli jest się zakochanym. Myślę, że jeżeli chce się osiągnąć sukces w sporcie (lub jakiejkolwiek innej dziedzinie), trzeba skupić się na sto procent. Zatem pozostaje bardzo mało czasu na romans. Milla byłaby szczęśliwsza z Curtisem, ale na pierwszym miejscu postawiła swoje sportowe ambicje. Z mojego doświadczenia wynika, że w naszym społeczeństwie mężczyźni znacznie częściej przedkładają aspiracje zawodowe nad partnerkę. Kobiety rzadko to robią.
KK: Bohaterowie „Rozgrywki” spotykają się dziesięć lat po czasie, gdy wszyscy byli zawodowymi snowboardzistami, brali udział w zawodach w konkurencji halfpipe. Losy każdego z nich różnie się potoczyły. Na przykład Brent, znakomity sportowiec, został budowlańcem, nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Czy trudno jest się odnaleźć zawodowym sportowcom na rynku pracy po tym, gdy ich pięć minut już minie? Jak pani sobie z tym poradziła?
A.R.: Sportowcom często jest bardzo trudno, gdy kończą karierę. Nierzadko popadają w depresję, czy po prostu czują się zagubieni. Tak było ze mną, gdy rzuciłam snowboard. Czułam pustkę. Popadłam w przygnębienie. Miałam też kontuzję i byłam totalnie spłukana! Rządowi Wielkiej Brytanii brakowało wówczas nauczycieli. Płacili ludziom za szkolenie, więc ukończyłam kurs zawodowy i zostałam nauczycielką w szkole podstawowej w centrum Londynu. Ale nie byłam tak naprawdę szczęśliwa, dopóki nie odkryłam surfingu i dwa lata później nie przeprowadziłam się do Australii.
KK: W górach często schodzi lawina, zawodnicy noszą specjalne detektory, można wpaść w rozpadlinę. Czy pani znalazła się kiedyś w takiej niebezpiecznej sytuacji?
A.R.: Większość czasu spędzałam uprawiając halfpipe. Tam największym ryzykiem były złamania i inne kontuzje. Po obfitych opadach śniegu czasami zjeżdżałam po puchu, nosząc specjalny detektor lawinowy, taki, jak opisuję w książce. Rzeczywiście przeżyłam kilka strasznych chwil. Zagubiłam się podczas zamieci w terenie zagrożonym lawinami. Nic wtedy nie widziałam. Bałam się, że spadnę w przepaść albo wpadnę w rozpadlinę.
KK: Jakie jest pani ulubione miejsce do białego szaleństwa?
A.R.: Laax w Szwajcarii. Dwadzieścia lat temu był tam najlepszy halfpipe w Europie. Spędziłam tam trzy zimy na treningach. Wciąż odbywa się tam wiele konkursów. Wioska jest naprawdę urocza. Małe domki wybudowano wokół jeziora, a to zimą zamarza i można po nim jeździć na łyżwach.
KK: Trenowanie przez cały zimowy sezon na lodowcu, mieszkanie w alpejskim miasteczku wydaje się świetnym sposobem na życie. Czy jednak to nie ułuda i w rzeczywistości codzienność w takim La Rocher (jak w książce) wygląda inaczej?
A.R.: Dawniej przez pół roku wiosną i latem podejmowałam się różnych prac, harowałam przez siedem dni w tygodniu, aby odłożyć wystarczająco dużo pieniędzy, by potem móc spędzić pięć czy sześć miesięcy w ośrodku narciarskim. Chciałam trenować w pełnym wymiarze godzin. Wynajmowałam małe mieszkanie i żyłam bardzo skromnie. Wielu młodych narciarzy i snowboardzistów robi to samo, czasem nawet biorą w parę osób te klitki, byle tylko zaoszczędzić. Inni pracują zimowymi sezonami w hotelach, jako personel ośrodków wypoczynkowych. Ich zimy wyglądają inaczej niż ta wizja, którą pani przedstawiła. Harują długimi godzinami i tylko swoje wolne dni spędzają na nartach lub snowboardzie.
KK: Tak jak świat dzieli się na psiarzy i kociarzy, tak też na narciarzy i snowboardzistów. Ja należę do frakcji narciarskiej. Czy mogłaby mnie pani przekonać, dlaczego snowboard jest lepszy niż narty?
A.R.: Lubiłam jeździć na nartach, ale nie byłam w tym dobra. Krzyżowałam końcówki desek i się przewracałam! Przez kilka tygodni jeździłam na monoski i bardzo mi się to spodobało! Potem przesiadłam się na snowboard. Jazda bokiem to zupełnie inne uczucie. Kiedy zjeżdżasz w puchu na snowboardzie, czujesz, jakbyś leciała. Snowboard daje ci również możliwość wykonywania obrotów, ponieważ można łatwo wylądować tyłem i zjeżdżać dalej w tej pozycji.
KK: A wracając jeszcze do wspomnianych podziałów... Podobno ma pani kota, który myśli, że jest psem. W czym się to przejawia?
A.R.: Adoptowałam go z lokalnej organizacji charytatywnej zajmującej się zwierzętami. Stracił matkę w młodym wieku, więc myślę, że nie nauczył się bycia typowym kotem! Przybiega na zawołanie, chodzi za mną jak pies podczas spacerów po parku, a nawet od czasu do czasu chwyta w pysk piłeczkę do tenisa stołowego. Jest bardzo czuły. Liże mnie po nogach i rękach niczym pies! Moje dzieci go uwielbiają.
KK: Muszę o tym powiedzieć moim – niestety bardzo „kocim” kotom... Jakie są pani dalsze plany pisarskie? Może thriller dziejący się wśród surferów?
A.R.: Rzeczywiście piszę właśnie thriller, którego akcja osadzona jest na odległej australijskiej plaży. Znajdzie się w nim miejsce na surfing, a także na inne sporty!
Wywiad przeprowadziła Marta Matyszczak.
Autor zdjęć: © marciophotographyaus
Allie Reynolds - kiedyś snowboardzistka freestylowa. Spędziła pięć zim w górach Francji, Szwajcarii, Austrii i Kanady. Uczyła angielskiego przez piętnaście lat. Była też nauczycielką w londyńskiej szkole podstawowej, asystentką w księgarni, barmanką, nianią i nauczycielką francuskiego / tłumaczką. Od 2018 roku jest pisarką na pełen etat. Urodziła się i wychowała w Lincoln w Anglii. Przeprowadziła się do Gold Coast w Australii w 2003 roku. Ma dwoje małych dzieci i kota, który myśli, że jest psem. „Rozgrywka” to jej debiutancka powieść, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Albatros.