Zapraszamy do lektury fragmentu powieści Roberta Michniewicza pod tytułem "Dolina szpiegów", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarna Owca pod patronatem Kawiarenki Kryminalnej.
Luty 1944
BERLIN. SIEDZIBA WYWIADU WOJSKOWEGO
Mglisty zimowy zmierzch szybko osiadał na powierzchni kanału Landwehr. Wysoki, niespełna trzydziestoletni blondyn w płaszczu z naramiennikami Hauptmanna wyszedł z siedziby wywiadu wojskowego i spokojnym krokiem ruszył wzdłuż nabrzeża Tirpitza. Sprawiał wrażenie, jakby zimowy wieczorny chłód był mu obojętny. Popatrzył w niebo, które było zasnute grubą warstwą chmur. Spodziewał się, że alianckie samoloty znowu się pojawią, jak codziennie od paru miesięcy – jednak- że przy tej widoczności trudno im będzie precyzyjnie odnaleźć cele i większość zrzuci bomby po prostu na miasto. Powietrzna bitwa o Berlin rujnowała stolicę III Rzeszy, choć jednocześnie straty sojuszniczego lotnictwa były ogromne. Wiedział, że ma jeszcze dwie do trzech godzin, zanim z nieba zaczną sypać się bomby.
Ruszył szybszym krokiem w stronę odległego parku Tiergarten. Skręcił w prawo na mostek nad kanałem Landwehr, co pozwoliło mu dyskretnie spojrzeć w kierunku, z którego przyszedł. „Czysto, nie mam towarzystwa”, ocenił. Fakt, że po ponad czterech latach wojny nadal żył i mógł działać jako agent polskiego wywiadu, potwierdzał słuszność stosowania zasad kontroli operacyjnej. Tak naprawdę nigdy nie zastanawiał się, czy idąc po zakupy, na spacer albo do biura, może zrezygnować z obserwacji otoczenia. Kontrola operacyjna weszła mu w krew jako naturalna czynność codzienności – miał pełną świadomość, że od niej zależy jego życie.
Jego wzrok spoczął na budynku, który niedawno opuścił. W myślach nadal nazywał go centralą Abwehry – taka nazwa już pewnie na zawsze pozostanie w użyciu wśród starszych oficerów wywiadu wojskowego. Trudno będzie się przyzwyczaić, że od połowy lutego 1944 roku nie ma już ich wszechwładnego szefa, admirała Wilhelma Canarisa, a oni stanowią część
Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy. Formalnie byli teraz oficerami Sicherheitsdienst – SD, a wywiad nazywał się AmtMil – Biuro Wojskowe, i podlegał SS-Oberführerowi Walterowi Schellenbergowi. Zmiana ta była związana z intrygami przeciwko Canarisowi ze strony Himmlera i von Ribbentropa, szeregiem niepowodzeń w działalności operacyjnej Abwehry oraz podejrzeń wobec admirała co do możliwości działania na dwa fronty, niepozbawionych zresztą podstaw. Odium tych zdarzeń spadło na pozostałych w służbie oficerów, którym kierownictwo SD podejrzliwie się przyglądało. W tym kontekście sytuacja Carla jako agenta polskiego wywiadu była szczególnie ryzykowna. Jednak po kilku latach działalności przeciwko III Rzeszy do możliwości wpadki był przyzwyczajony. Wiedział, że musi liczyć tylko na siebie.
Kierując się w stronę parku, parę razy skręcał w boczne uliczki. Dwa razy w oknach narożnych kamienic udało mu się sprawdzić, czy nikt za nim nie idzie. Minął kilka osób, ale żadna
nie szła w tym kierunku co on. Przejechała jedna ciężarówka i skrzypiąca stara furgonetka. Obie tylko z kierowcami. Wiedział, że zgodnie z zasadami niemieckiej służby bezpieczeństwa w samochodach obserwacji są zawsze dwie, trzy osoby, aby łatwiej włączyć się do śledzenia podejrzanego.
Wszedł do niewielkiego sklepiku. Rozejrzał się po prawie pustych półkach, zapytał sprzedawcę, czy prawidłowo idzie w kierunku Tiergarten. Usłużny mężczyzna pomimo zimna
wyszedł z nim przed sklep i chętnie wskazał kierunek. Ta chwila umożliwiła mu zerknięcie na oba końce ulicy. Uspokojony ruszył w dalszą drogę. Doszedł do kolejnego mostu nad kanałem,
który pozwalał na przejście wyłącznie osób pieszych. Gdyby był pod obserwacją, to zapewne skomplikowałby poruszanie się zmotoryzowanej obstawy i wywołałby nerwowe ruchy pieszych obserwatorów. Nie dostrzegł jednak żadnych symptomów, aby ktoś się nim interesował. Trasa, którą przeszedł, dawała mu pewność, że może odebrać z tajnej skrytki materiały pozostawione przez agenta.
Idąc dalej, po prawej ręce zobaczył zrujnowany teren zoo. Alianckie bombardowania poczyniły duże szkody w tym tak lubianym przez berlińczyków miejscu. Minął zniszczone zabudowania. Wszedł do parku i skręcił w lewo pomiędzy ubogą roślinność. Dookoła było już ciemno. Kierował się w stronę wąskiego potoku o mocno zarośniętych brzegach. Przechodząc
przez mostek nad potokiem, dostrzegł na drugim brzegu zarysy niewielkiej kamiennej altany. Zauważył ją pewnie tylko dlatego, że kamień był białego koloru. Wspiął się po lekkiej pochyłości, kierując się w stronę altany. Był sam, jeśli mógł być pewny swojej oceny w gęstniejącym mroku. Wszedł do altany i przystanął na chwilę, opierając się o kamienną poręcz. Ponownie rozejrzał się, czy nikt nie nadchodzi. Teczkę przełożył do lewej ręki, a prawą pomacał pod barierką. Poczuł
najpierw zwartą masę starej zaprawy, potem dwie wystające końcówki cegieł. Jego dłoń trafiła w końcu na taką, która delikatnie się poruszyła. Ostrożnie ją wyciągnął. Z drugiej strony była wydrążona. Przytrzymał ją lewą dłonią. Wsadził palec drugiej dłoni w otwór. Wyczuł brzeg złożonych kartek papieru niewielkich rozmiarów. Wyciągnął je, a cegłę natychmiast wsunął na miejsce.
Nagle usłyszał ciężkie kroki na ścieżce. Znieruchomiał. Ocenił, że idą tam dwie osoby. „Czyżbym tym razem popełnił jakiś błąd i nie wykrył obserwacji?”, zaniepokoił się.
BERLIN. RESTAURACJA W HOTELU ADLON
Młoda kobieta zajęła miejsce w loży restauracji. Kelner zgiął się w ukłonie.
– Czy pani życzy sobie coś do picia?
– Dziękuję. Czekam na znajomego.
Kelner jeszcze raz nisko się ukłonił, uważnie obserwowany przez dyrektora restauracji.
Spojrzała na zegarek – była przed czasem. Perspektywa spotkania z Carlem von Wedelem była tak ekscytująca, że nie zadbała o spóźnienie pozwalające na odpowiednie wejście. Tak robiły jej przyjaciółki, ona jednak uważała to za niepotrzebne efekciarstwo. „Oby tylko on się nie spóźnił”, pomyślała. Głupio będzie wyglądać, siedząc samotnie w nocnym lokalu.
BERLIN. PARK TIERGARTEN
Schował się za kolumną podtrzymującą dach altany i ostrożnie rozejrzał się dookoła. Na ścieżce prowadzącej wzdłuż potoku majaczyły w mroku sylwetki parkowych strażników. Zatrzymali
się, aby zapalić papierosy. Zaciągnęli się kilka razy i spokojnie ruszyli w stronę zarośli.
„Fałszywy alarm”, stwierdził z ulgą. Upewnił się, czy cegła dobrze siedzi. Przez moment pomyślał z wdzięcznością o radiotelegrafiście Eryku Jacobsenie, który w poprzednich latach
przygotował na terenie Berlina cały zestaw tajnych skrytek do pracy z agenturą. Wsunął kartki do kieszeni i szybko wyszedł z altany. Obsługa skrytek zawsze wywoływała w nim wątpliwości. Przecież mógł przejść całą trasę sprawdzeniową i nie mieć obserwacji, ale wystarczyłoby, żeby służba bezpieczeństwa trafiła na skrytkę, śledząc nieostrożnego agenta, i urządziła tam zasadzkę, a zostałby aresztowany przy odbieraniu materiału.
Zszedł z pagórka i skierował się w stronę ulicy. Czekał go jeszcze długi marsz, zanim dotrze do hotelu Adlon.
„Zasłużył pan, hrabio, na duży koniak i spotkanie z piękną kobietą”, pomyślał z przyjemnością. Trzeba będzie dzisiaj wieczorem popracować na miano jednego ze stałych gości w Adlonie. A potem znowu do roboty.
BERLIN. RESTAURACJA W HOTELU ADLON
– Witamy, panie hrabio.
Nisko kłaniający się dyrektor restauracji był doskonałym potwierdzeniem tezy, że pozycja gościa w normalnych czasach oparta jest głównie na wysokich i częstych napiwkach. W nienormalnych, jak te obecne, największy szacunek wzbudzali goście w czarnych mundurach Sicherheitsdienst i Gestapo. Hauptmann hrabia Carl von Wedel spełniał obydwa warunki. Jako rozrzutny młody arystokrata nie oszczędzał na napiwkach. Ponadto po przejęciu Abwehry przez Sicherheitsdienst należał formalnie do grona oficerów SD.
– Pana znajoma już czeka. – Dyrektor uśmiechnął się przymilnie i usłużnie poprowadził von Wedela do loży.
Restauracja, mimo że przeniesiona do piwnic ze względów bezpieczeństwa, zachowywała pozory znanego z wysokich cen berlińskiego lokalu. Menu nie było już tak wykwintne jak dawniej, ale zapewniało nie najgorszy wybór w porównaniu z jadłospisem przeciętnych berlińczyków.
– Przepraszam za spóźnienie. – Ucałował rękę atrakcyjnej blondynki, która na jego widok uśmiechnęła się z ulgą.
– Proszę, wybacz. Nienawidzę przychodzić spóźniony.
– Bałam się, że zatrzymali cię przełożeni i znowu będziemy musieli odłożyć naszą kolację. – Lotte Jung przytrzymała dłoń von Wedela, jakby w ten sposób chciała potwierdzić szczęśliwy
fakt, że do spotkania jednak doszło. – Tak w ogóle to ledwie zdążyłam usiąść. Mój szef zleca coraz więcej pracy, więc naprawdę nie czekałam.
– Lotte, bardzo się cieszę, że cię widzę. Wyglądasz ślicznie. Ale pozwól, że od razu zamówimy jedzenie i napoje, bo jak Amerykanie lub Brytyjczycy nadlecą dzisiaj zbyt szybko, to pozbawią nas kolacji. – Nie czekając na odpowiedź, zamówił potrawy i butelkę znakomitego koniaku, który błyskawicznie pojawił się w kieliszkach. – Za spotkanie.
Starając się prowadzić lekką rozmowę z dziewczyną, von Wedel dyskretnie rozejrzał się po sali. W dymie papierosowym dostrzegł wiele znanych postaci z elit niemieckiej armii i służb bezpieczeństwa. Wymienił ukłony, po czym skupił się na swojej partnerce.
Lotte Jung była piękną ciemną blondynką. Nosiła włosy do ramion, naturalnie zakręcające się przy samym czole. Uwielbiał, gdy miała je związane w kok. Jej twarz była wtedy w pełni wyeksponowana. Szczupła figura Lotte wywoływała zawroty głowy u mężczyzn, którzy nad wyraz chętnie zerkali na nią w miejscach publicznych, choć zapewne dla niektórych miała zbyt chłopięcy kształt bioder i pupy. Carl bardzo lubił szczupłe te rejony ciała u kobiet. Miała dwadzieścia jeden lat, była inteligentna, wysportowana i często dawała dowody młodzieńczego poczucia humoru. Gdy się do kogoś przekonała, pozwalała sobie na żarty z odcieniem kpiny, choć wcale nie świadczyło
to o złośliwości. Spędzanie z nią czasu było nie tylko miłe, ale również interesujące ze względu na jej szerokie zainteresowania. Pochodziła ze starego mieszczańskiego rodu z Augsburga. O ile jej przodkowie, w większości szacowni lekarze i hierarchowie kościelni, nie stanowili przedmiotu jego zainteresowania, o tyle zdecydowanie ciekawił go jej ojciec, generał Walter Jung. Generał służył w Naczelnym Dowództwie Wehrmachtu – OKW. Według rozeznania von Wedela w Zarządzie Dowodzenia Wehrmachtu Jung należał do twórców systemu obrony frontu zachodniego. Jego wiedza była bezcenna w kontekście zbliżającej się inwazji aliantów we Francji. Patrzył przychylnie na znajomość córki z potomkiem rodu pomorskich arystokratów, co zaowocowało już kilkoma spotkaniami w domu generała. Jung, widząc troskę Hauptmanna von Wedela o rozwój sytuacji na
frontach, starał się rzeczowo omawiać z nim „przy cygarze” bieżące wydarzenia. Często posiłkował się najnowszymi meldunkami docierającymi do OKW oraz analizami przygotowywanymi dla Führera. Pro forma zaznaczał, że rozmowy są poufne i zobowiązuje przyjaciela córki do zachowania ich w tajemnicy.
Von Wedel poznał Lotte jesienią 1943 roku, krótko po przeniesieniu go do centrali Abwehry w Berlinie. Został wtedy zaproszony przez dawnego kolegę ze studiów, aktualnie pracującego w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i lubującego się w organizowaniu przyjęć w podberlińskiej posiadłości swoich rodziców. Carl znał niewiele obecnych osób. Kolega, chcąc być uczynnym gospodarzem, przedstawił go wielu gościom, wśród których był generał Walter Jung z żoną i córką. Rozmowa von Wedela z rodziną Jungów zaowocowała spacerem Carla z Lotte w ogrodach posiadłości. Ponieważ obydwoje nie przepadali za pustymi grzecznościowymi rozmowami podczas
przyjęć, spędzili czas na poznawaniu się nawzajem. Przypadli sobie do gustu, czego efektem były kolejne spotkania, coraz częściej we dwoje.
Lotte przynajmniej na początku ich znajomości stanowiła dla hrabiego przede wszystkim element legendy beztroskiego majętnego arystokraty, który powinien uganiać się za atrakcyjnymi młodymi kobietami. Dotychczas starał się nie przesadzać w tym zakresie, co powodowało, że cieszył się w Berlinie opinią bardzo dobrej partii. Lotte Jung miała w sobie także potencjał operacyjny ze względu na pracę sekretarki Einsatzleitera, czyli generała brygady kierującego działem w Organizacji Todta, który zajmował się dostawami materiałów budowlanych i siły roboczej do budowy obiektów obronnych na froncie wschodnim. Chętnie opowiadała von Wedelowi, jak ważne sprawy przechodzą przez jej biurko. Wydawało jej się, że w rezultacie
jest dla niego nie tylko atrakcyjną kobietą, ale również ważną osobą zaangażowaną w sprawy wojenne. Z czasem przekonał się, że kobieta odnosi się do wojny bardzo krytycznie. Taka postawa zdecydowanie mu pasowała, lecz jednocześnie kiedy na nią patrzył, nie mógł uwolnić się od typowo męskich myśli i pragnień. Dotychczas nie doszło między nimi do niczego więcej niż okazjonalne, przyjacielskie pocałunki w policzek. Carl miał świadomość, że kolejne spotkania z Lotte powodują, iż młoda kobieta jest mu coraz bliższa. Dostrzegał, a może chciał dostrzegać, że on też nie jest jej obojętny.
– Pewnie jesteś zmęczona po całym dniu, masz taką wymagającą uwagi pracę. – Von Wedel skoncentrował się na swojej partnerce. – Twój Einsatzleiter zapewne nie daje ci chwili wytchnienia… A czy on nie patrzy przypadkiem na ciebie jak na piękną kobietę?
– Ależ Carl, nie masz się czego obawiać. Dla szefa jestem wyłącznie urzędniczką. – Lotte była oczarowana takim jednoznacznym dowodem zazdrości ze strony hrabiego. – Tym bardziej że jest przyjacielem mojego ojca, który stanowczo prosił Einsatzleitera o opiekę nade mną i wszelkie wsparcie w pracy. Wiesz, myślę, że on się papy trochę boi. Więc tym bardziej nie będzie mną się interesował w kategoriach męsko-damskich. Ale mogę ci powiedzieć w zaufaniu, że ostatnio upatrzył sobie maszynistkę Helgę, taką dość pulchną dziewczynę. Kilka razy kazał jej zostawać po godzinach, żeby przepisywała w jego gabinecie pilne i ważne dokumenty. Nie chcę plotkować, ale sam rozumiesz, czego on od niej chce.
– Gdyby próbował z tobą flirtować, to powiedz mnie, nie ojcu. – Carl udawał zaniepokojonego. – Już ja się z nim rozmówię.
– Bądź spokojny. – Lotte obdarzyła von Wedela długim spojrzeniem i ciepłym uśmiechem. – Lepiej zresztą z nim nie zadzierać, bo mój szef ma bardzo dobre relacje z ministrem Albertem Speerem. Często rozmawiają ze sobą telefonicznie. Wiem, bo te rozmowy zazwyczaj łączę. Podobno znają się z przeszłości. A jeśli dobrze usłyszałam, to mój Einsatzleiter ma coś wspólnego z zakupami obrazów dla Speera. Chyba mu w tym pomaga, a może bierze na siebie niektóre zakupy.
– Ale po co miałby to robić?
– Słyszałeś o opcji Hitlera? – zapytała. Carl pokręcił przecząco głową, choć słyszał o tej regulacji. – Hitler zdenerwował się szaleńczą rywalizacją przy zakupach wybitnych dzieł sztuki. Brylowali w tym podobno szczególnie Göring, von Ribbentrop i Goebbels, ale i inni dygnitarze. Dlatego Führer wprowadził tak zwaną opcję Hitlera, polegającą na konieczności uzyskania jego zgody na zakup najwspanialszych dzieł sztuki.
– To gdzie teraz budujecie nowe „zamki obronne”? – postanowił zmienić temat na znacznie bardziej dla niego ciekawe szczegóły pracy Lotte w Organizacji Todta.
– Obecnie wszystkie siły na Pomorze! – Lotte naśladowała baryton swojego szefa. – Oczywiście tamtejsze umocnienia były już wcześniej rozbudowywane i sprawdzane. Ale teraz to szczególnie ważne, bo front prędzej czy później może dotrzeć w te rejony. Przynajmniej tata tak mówi. Przez ostatnie dwa tygodnie wysłaliśmy tam dziesięć dodatkowych pociągów materiałów, no
i nowe transporty robotników z Generalnego Gubernatorstwa. Poprawiamy umocnienia na tak zwanym Wale Pomorskim. Wiesz, takie śmieszne nazwy: Szczecinek, Wałcz i Tuczno.
– To są rejony, gdzie od wieków moja rodzina ma majątki. Na przykład w Tucznie. Dobrze znam te tereny.
Lotte, pragnąc popisać się swoją wiedzą, zaczęła przytaczać zapamiętane szczegóły pozycji obronnych mających opóźnić ofensywę wojsk sowieckich. Carl podziwiał jej bardzo dobrą pamięć, starając się rejestrować w pamięci dane na temat umocnień niemieckich. Informacje były przydatne, szczególnie dla sowieckiego dowództwa, jeśli oczywiście Londyn zdecyduje się je przekazać do Moskwy.
– Zostawmy twoje posiadłości w spokoju. – Lotte wyczerpała swoją wiedzę na temat aktywności Organizacji Todta na Pomorzu i teraz chciała Carlowi przekazać coś dla niej ważniejszego. – Tata prosił, abym cię uprzedziła, że w przyszłym tygodniu wyjeżdża do Francji. Ale tsss, to tajemnica. Chciałby, żebyś, jeżeli możesz, przyszedł do nas w niedzielę na obiad, to mielibyście okazję potem sobie porozmawiać. Ma jeszcze do ciebie zadzwonić z zaproszeniem. Mam nadzieję, że się w niedzielę zobaczymy?
Von Wedel pomyślał, że pytanie Lotte Jung może być ważnym testem jego pozycji jako kandydata na kogoś więcej niż tylko serdecznego przyjaciela. Od dłuższego czasu stwarzał pozory swojego poważnego zaangażowania, a jej rodzina chętnie to akceptowała.
– Lubię i szanuję twojego ojca. Ale mam ostatnio tyle obowiązków, że nie wiem, czy nawet w niedzielę znajdę wolne popołudnie. Tym bardziej że nie otrzymałem jeszcze zaproszenia od innego ważnego członka rodziny Jungów, może najważniejszego.
– Jeśli myślisz o mojej mamie, to wiesz, że jest ci bardzo przychylna. Wczoraj nawet wspomniała o tobie, ale więcej nie wyjawię.
– Bardzo lubię twoją mamę. Jednak myślę o pięknej młodej pannie, którą widzę przed sobą.
– Och, Carl – roześmiała się. – Zawstydzasz mnie. Wiesz, że spotkania z tobą są dla mnie czymś absolutnie szczególnym. Dlatego oczywiście serdecznie cię zapraszam na niedzielę. Mam
nadzieję, że po obiedzie i tradycyjnej męskiej dyskusji z tatą znajdziemy okazję, żeby spędzić też trochę czasu razem.
– Oczywiście, Lotte. – Głos hrabiego nie pozostawiał wątpliwości. – Jestem zaszczycony zaproszeniem na niedzielny obiad do twojego domu. Oczywiście jeżeli ci cholerni alianci nie zrujnują do tej pory całych Niemiec.
Słowom Hauptmanna von Wedela towarzyszyły dochodzące z zewnątrz syreny ostrzegawcze. Dyrektor restauracji donośnym głosem wzywał gości do opuszczenia sali. Pospiesznie dokończyli kolację. Idąc w kierunku wejścia do schronu znajdującego się na niższym poziomie piwnicy, Carl szybko uregulował rachunek, nie zapominając o dużym napiwku dla obsługi.
(Robert Michniewicz, "Dolina szpiegów", s.7-17, Wydawnictwo Czarna Owca).