Zapraszamy do lektury fragmentu najnowszej powieści Vincenta V. Severskiego pod tytułem „Dystopia”. Książka ukaże się nakładem Wydawnictwa Czarna Owca już 25 października pod patronatem Kawiarenki Kryminalnej.
Prolog
Premier Bolecki nie miał żadnych wątpliwości, że ambasador Helen Beckman wiedziała, co naprawdę zdarzyło się w Wawrze. Przechyliła głowę na bok i z szeroko otwartymi oczami, zmarszczonym czołem i podniesionymi brwiami wypytywała o szczegóły. Robiła tak, kiedy chciała pokazać Boleckiemu, że mu nie ufa, i robiła to często.
Później oświadczyła, że wizyta sekretarza stanu Franka Coolmana oraz przewodniczącego Kolegium Połączonych Szefów Sztabów, generała Williama Hossa, a także dyrektora CIA Johna Maziniego w Warszawie, która miała się odbyć następnego dnia, została przełożona o miesiąc. To był mocny cios i Bolecki musiał się postarać, żeby nie pokazać po sobie, że rozbolał go żołądek. Beckman wiedziała, że Bolecki ukrywa swoją chorobę, a premier był pewien, że ona wie, i to było najgorsze.
Dwa tygodnie później na jeden dzień przyleciał sekretarz stanu Frank Coolman. Nawet nie nocował i zaraz wrócił do Berlina. Nie było żadnych rozmów, nie interesowało go zdanie polskiego premiera. Oświadczenie, które złożył, było dla Boleckiego ogromnym zaskoczeniem. W rzeczywistości premiera przepełniało rozczarowanie bliskie wściekłości. Okazało się, że Waszyngton przyjął propozycję Berlina i wkrótce mają rozpocząć się w Genewie irańsko-amerykańskie rozmowy. Najbardziej zabolało go, że prezydent James Coburn, którego uważał za swojego przyjaciela, postawił go przed faktem dokonanym i w dodatku przyjął niemieckie pośrednictwo.
W Iraku nastąpiło zawieszenie broni, a Irańczycy mieli powstrzymać Hezbollah od atakowania Izraela i proamerykańskich grup na Bliskim Wschodzie. Według informacji Mosadu generał Ahmad Harumi, dowódca Strażników Rewolucji, bardzo przeżył śmierć syna w Syrii i wpłynął na Najwyższego Przywódcę, by jednak dać szansę negocjacjom.
1
– Odwołać wizytę w przeddzień? Mocne! – Kaziura pokręcił głową z niedowierzaniem. – Niemożliwe przecież, żeby akcja w Wawrze zrobiła na nich takie wrażenie.
– Stracili do nas zaufanie? – Bolecki się zmartwił. – Zresztą… czas zacząć się uniezależniać i od nich. Nie mogę znieść tej Beckman. Działa mi na nerwy. I powinniśmy bardziej zdecydowanie zająć się Lubertem albo on zajmie nasze miejsce.
– Sądzę, że stało się coś, o czym jeszcze nie wiemy – dodał Kaziura i pomyślał, że sprawy idą w dobrym kierunku. Polska coraz bardziej alienuje się w Europie, a autorytet Boleckiego zaczyna pękać. – Tak, masz rację, trzeba przyspieszyć budowę naszego nowego sojuszu.
– Spróbuj dowiedzieć się, co się stało, że tak nagle dogadali się z Iranem. Czuję, że jankesi robią nas w chuja – rzucił premier, siadając w fotelu. – Masz papierosy? – Kaziura otworzył szufladę biurka, wyjął paczkę i wraz z zapalniczką podał Boleckiemu. – Bardzo niepokoi mnie to, że jest jakieś drugie dno. Coś się dzieje, a co i dlaczego, tylko ty możesz się dowiedzieć, bo Baryła do niczego się nie nadaje. Nie mówiąc o tej pierdolonej agencji towarzyskiej z Miłobędzkiej – zakończył i podniósł się do wyjścia.
– Łącznik CIA wyjechał tydzień temu, więc też…
– To skąd ta święta Helena Trojańska wszystko wie? – zapytał już w drzwiach premier.
Kreml był zaskoczony zmianą kursu Amerykanów nie mniej niż polski rząd, bo równie dużo zainwestował w ten konflikt i liczył na konkretne korzyści. Zwrot miał też jednak swoje dobre strony i wywiad rosyjski rozpoczął wdrażanie planu B.
Wielomiesięczna kosztowna akcja medialna w Polsce przygotowująca społeczeństwo do wojny z islamem w obronie chrześcijańskiej Europy pękła jak bańka mydlana. Obrońcy narodu mimo solidnego dofinansowania stracili cel i trzeba było szukać im pilnie nowego wroga. Masakra w Wawrze stała się nagle bezużyteczna czy wręcz szkodliwa propagandowo, bo nawet życzliwi dziennikarze coraz częściej zarzucali Boleckiemu zwyczajną nieudolność, a notowania Luberta zaczęły iść w górę.
Premier zlecił więc Jerzemu Kaziurze zajęcie się sprawą i wyciągnięcie z niej, ile się da, by wykazać słuszność i skuteczność polityki rządu. Wicepremier miał po prostu przekuć porażkę w sukces. To była jego specjalność, a potrafił zdziałać cuda. Bolecki na to liczył. Kaziura zebrał zespół najbardziej lojalnych dziennikarzy i spin doktorów, którzy codziennie tworzyli w pocie czoła memy, przekazy dnia dla polityków oraz publikacje, i rozdzielił zadania. Antyniemiecki i antyeuropejski hejt wylał się szeroko z rządowych mediów.
Główne uderzenie propagandowe skierowane było na Agencję Wywiadu, która stała się nagle źródłem wszystkich problemów państwa, siedliskiem rosyjskiej agentury, zboczeńców i renegatów. Ustawa o rozwiązaniu AW i powołaniu Narodowej Agencji Informacyjnej była już w sejmie. Zaczęła się lustracja oficerów do trzeciego pokolenia wstecz.
Roman Leski i Zofia Winiarska przebywali w areszcie pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Rosji. Konrad Wolski i Marcel Cichy odmówili współpracy z rządem i przypisano im długą listę paragrafów kodeksu karnego, w tym zabójstwo. Pułkownik Marek Bruker został aresztowany pod zarzutem pedofilii.
Wszystkimi sprawami zajmował się specjalny zespół prokuratorów, którym – pod osobistym nadzorem nowo mianowanego wicepremiera i ministra spraw wewnętrznych Jerzego Kaziury oraz ministra sprawiedliwości Karola Maćkowiaka – kierował Walerian Farbiarz.
W sprawie Romana śledztwo było stosunkowo proste. Dowody jego szpiegowskiej działalności znalezione w mieszkaniu Zofii nie pozostawiały żadnych wątpliwości.
Podejrzani odmawiali jednak jakiejkolwiek współpracy i nie przyznali się do zarzucanych im czynów. W związku z tym przebywali w pojedynczych celach, bez kontaktu z najbliższymi. Współpracę z adwokatem utrudniano na tyle, na ile to było możliwe. Prokurator Farbiarz liczył, że po aresztowaniu Zofii Winiarskiej Leski zmięknie, tym bardziej że zaczął coraz bardziej podupadać na zdrowiu. Pobicie na ulicy w Atenach mocno odcisnęło się na jego kondycji psychicznej.
Premier Bolecki regularnie interesował się stanem zdrowia aresztowanego. Nigdy nie powiedział tego wprost, ale prokurator Farbiarz potrafił czytać w myślach przełożonych i wiedział, że cierpienie Leskiego sprawiało mu satysfakcję.
Zdecydowanie gorzej wyglądało dochodzenie w sprawie Konrada i Marcela. Obaj podejrzani przebywali w pojedynczych celach i podobnie jak Roman byli pozbawieni kontaktów ze światem zewnętrznym. Choć nie mogli się kontaktować także ze sobą, prokurator Farbiarz żywił głębokie przekonanie, że działają w porozumieniu. Byli twardzi i nie poddawali się. Ciągle zmieniali zeznania i wprowadzali nowe zaciemniające obraz wątki, które trzeba było nieustannie sprawdzać. Wyraźnie utrudniali śledztwo i grali na czas. Farbiarz nie mógł jednak rozgryźć dlaczego.
Szczegółowe badanie domu w Wawrze wykazało, że Wolski i Cichy musieli mieć pomocników, ale nie udało się tego udowodnić. Badania kryminalistyczne potwierdziły, że na miejscu przestępstwa były trzy lub cztery osoby, do których nie można było jednak przypisać śladów. Panujący w pomieszczeniu bałagan był tak duży, że trudno było opisać scenę i umiejscowić na niej aktorów. Zeznania Wolskiego i Cichego w wielu punktach nie pokrywały się ze scenariuszem i wprowadzały jeszcze większy zamęt. Farbiarz nie miał wątpliwości, że nie było ich w środku w trakcie zajścia, choć uporczywie twierdzili, że byli sami, i całą winę brali na siebie.
Irańczycy, którzy przeżyli strzelaninę, solidarnie milczeli i odmawiali jakiejkolwiek współpracy z władzami. Odporni na jakiekolwiek groźby, jakby kontynuowali swoją samobójczą misję.
Prokurator Farbiarz wytypował z otoczenia Wolskiego i Cichego kilka osób, które mogły uczestniczyć w zdarzeniu, ale nikt się nie przyznał, nie było dowodów i do tego każdy miał solidne alibi. Farbiarz wiedział, że nie będzie łatwo ich zmanipulować, nastraszyć i zmusić do mówienia. Wszyscy potrafili radzić sobie w stresie, byli mistrzami w grach operacyjnych, robieniu uników, manipulacji. Prokurator swoje umiejętności cenił jednak wyżej. Dlatego minister Kaziura powołał tajny dziesięcioosobowy zespół złożony z doświadczonych i lojalnych oficerów CBA, ABW i policji, których zadaniem było rozpracowanie grupy, czyli byłych oficerów Wydziału Q i Sekcji. Zespół o kryptonimie „Orzeł” otrzymał nieograniczone środki, a dowodził nim świeżo awansowany pułkownik Hubert Kamiński.
Prokurator Farbiarz liczył, że przy pomocy Kamińskiego znajdzie w końcu słaby punkt w grupie i wyłowi jakiegoś Judasza. Potrzebował jednak więcej czasu. Najbardziej martwiło go, że nikt z jego ludzi nie potrafił złamać systemu łączności SafeOne, w którym zakodowana była cała prawda o tym, co się zdarzyło. Mimo poszukiwań w całej Polsce i włączenia Interpolu nie udało się ustalić, co się stało z Maciejem Górskim. Nie pomogły nawet zaprzyjaźnione służby wywiadowcze. Wirus zniszczył cały zapis w systemie. Nie potwierdziły się internetowe insynuacje, że major Górski widziany był w Moskwie.
Postępowanie w sprawie zabójstwa w Atenach Dimitriosa Calderóna i sklepikarza Makisa zostało szybko umorzone z powodu niewykrycia sprawców. Motyw był oczywisty. Polak zginął przypadkowo podczas narkotykowych porachunków między gangami, Farbiarz uznał więc, że nie musi wszczynać oddzielnego śledztwa, i sprawę zakończył.
Inspektora Marka Rodziewicza uznano w postępowaniu dyscyplinarnym za winnego złamania prawa i jego sprawę również przekazano do prokuratora Farbiarza. Wkrótce został aresztowany za udzielenie pomocy Konradowi, Marcelowi i Leskiemu. Odmówił złożenia wyjaśnień i dołączył do pozostałych w Białołęce.
2
Maj był wyjątkowo ciepły, czerwiec zaś prawdziwie już upalny. Rezerwat Dolina Wkry wypełnił się soczystą zielenią, a brzegi rzeki kwitły dywanami żółtych kaczeńców.
Hotel Olimp w Pomiechówku w rzeczywistości był małym pensjonatem wykorzystywanym głównie przez wędkarzy i kochanków. Sara wybrała go, bo kilka lat wcześniej zatrzymali się w nim podczas spływu kajakowego razem z Konradem. Zadzwoniła ze stacjonarnego telefonu w przedszkolu Alka i sprawdziła, czy są wolne pokoje.
Następnie na dwóch karteczkach zapisała adres, dzień i godzinę. Dopisała – obowiązują stroje wieczorowe – co w żargonie szpiegowskim oznaczało, że spotkanie odbędzie się w ścisłym reżimie operacyjnym. Karteczki przekazała Monice i Marii, kiedy spotkały się po raz ostatni na Powiślu w galerii MiniMidiMaxi przed jej likwidacją.
Doskonale zdawały sobie sprawę z tego, że znajdują się pod obserwacją, i właściwie się już nie kontrolowały. Tajniacy też nie zamierzali zachować choćby pozorów profesjonalizmu. Farbiarz dobrze wiedział, dlaczego to robi. Chciał im uprzykrzyć życie na tyle, na ile było to możliwe, utrudnić kontaktowanie się, zmęczyć, zdemoralizować i sprowokować, by w końcu się objawił Judasz. Z lektury Pisma Świętego i doświadczenia wiedział, że w każdej grupie zawsze znajdzie się jakiś zdrajca. Zdrajca, który dopiero się objawi i który potrzebuje przebudzenia. Prokurator zapomniał jednak, że Judasz nie był kobietą. A w tym wypadku Polką, zawodową szpieginią, zdeterminowaną, by walczyć. Walerian Farbiarz nie wiedział, że nie jest w stanie uprzykrzyć życia komuś, kto całe życie spędził pod obserwacją, zawsze gotowy do działania. Nie wiedział także, że w Sarze, Monice i Marii dojrzewała wściekłość.
Gdy spotkały się w galerii, położyły komórki na stoliku obok filiżanek, Centaur miał więc nagranie stereofoniczne. Pozdrowiły dyżurującego pana kapitana i poinformowały o swoich gastrycznych dolegliwościach. Następnie wyłączyły telefony i Monika wyniosła je na zaplecze do kasy pancernej. Mimo to w galerii nie rozmawiały o niczym, co mogłoby zainteresować prokuratora Farbiarza. Pomieszczenie mogło być na podsłuchu, a demonstrację ze smartfonami zrobiły dla swojej przyjemności.
Wszyscy szpiedzy wiedzą, że jeśli jest jakiś idealny moment w tygodniu na realizację zadań, to jest to poniedziałkowy poranek. Maria rzadko pracowała operacyjnie, musiała więc przypomnieć sobie zasady budowania trasy sprawdzeniowej. Z tego powodu denerwowała się bardziej niż Monika czy Sara, które robotę operacyjną miały we krwi. Bała się, że nie wyłapie obserwacji i przyciągnie do Pomiechówka ogon. Dlatego poprosiła męża, żeby zawiózł ją na stację metra Kabaty.
Samochód stał w garażu, Maria mogła ukryć się więc na tylnym siedzeniu. Zabieg prosty, może nawet banalny, ale jednocześnie praktyczny. Mirek nie zapytał, skąd u niej aż taka determinacja, był jednak dumny, że może włączyć się do walki. Nie znał szczegółów, bo nie mogli o tym rozmawiać, jednak całym sercem wspierał żonę i wykonywał stawiane mu coraz częściej zadania ze szczerym entuzjazmem i poświęceniem.
O piątej rano wyjechał z Miasteczka Wilanów na aleję Wilanowską i skręcił w prawo.
– No i co? – zapytała spod koca.
– Czysto – odparł. – Tak się mówi?
– Pewny jesteś?
– Pewny. Pusto. Jesteśmy sami. Miasteczko jeszcze drzemie smacznie pod kołderkami. Za godzinę odkręcą ciepłą wodę i…
– Przestań! – przerwała mu Maria. – Skup się, Mireczku, na drodze i nie fantazjuj.
– Tak jest, pani naczelnik!
– Nie pieprz! – obruszyła się. – Firmy już nie ma i jak wiesz, muszę szukać nowej pracy, nie mam więc nastroju do żartów.
– Rozumiem, że idziesz na rozmowę rekrutacyjną? – rzucił Mirek z lekkim przekąsem i dodał: – Skręcam w Przyczółkową. Pusto, czyli czysto.
– Pokręć się kilka minut po Kabatach i wyrzuć mnie przy zejściu do metra.
– Okej. Zupełnie jak w prawdziwym szpiegowskim filmie.
Mirek jeździł po skąpanych w porannym słońcu Kabatach. Pojawili się pierwsi przechodnie i pojedyncze samochody, ruszyły autobusy. Dokładnie po dziesięciu minutach zatrzymał się przy zejściu do metra.
– Jesteśmy – oświadczył z wyraźnym przejęciem. – Kiedy wrócisz?
– Nie wiem. Może dzisiaj, może jutro. Rozmowa rekrutacyjna może się przeciągnąć – wyrzuciła z siebie na wyraźnym wydechu, naciągnęła kaptur i chwyciła plecak. – Nie denerwuj się, Mireczku, i nie daj się sprowokować. Wiesz, co masz robić.
– Kocham cię, piękna.
– I ja ciebie. Nie zapomnij o zebraniu w szkole – odparła i wyskoczyła z samochodu.
Zbiegła po schodach do metra. Kupiła bilet w automacie i zeszła na peron. Naciągnęła głębiej kaptur i stanęła tyłem do najbliższej kamery. Wiedziała, że jeżeli obserwacja zorientuje się, że zniknęła, będą jej szukać. Ustalą, że mąż wywiózł ją na stację, i pomyślą, że chciała zrobić coś, o czym oni nie powinni wiedzieć. O wszystkim, jak zwykle, decydował czas. Im dłużej przebywała w miejscach bez monitoringu, tym jej bezpieczeństwo rosło. W plecaku miała dwie bluzy na zmianę, dwie czapki i ciemne okulary. Kiedyś z powodzeniem wykorzystała ten zabieg podczas szkolenia wywiadowczego w Kiejkutach.
Choć trasę miała zaplanowaną, to wiedziała, że będzie musiała improwizować. Pojechała metrem do stacji Świętokrzyska, gdzie przesiadła się na drugą linię, i wysiadła na stacji Centrum Nauki Kopernik. Kiedy wyszła na powierzchnię przy pomniku Syrenki, zegarek wskazywał kwadrans po szóstej. Miała trzy i pół godziny do odjazdu pociągu z Dworca Gdańskiego do Pomiechówka. Wiedziała, że ma duży zapas, ale nie ufała swoim umiejętnościom i wolała dwa razy się sprawdzić, niż popełnić błąd. To była jej najważniejsza trasa sprawdzeniowa w życiu.
Mimo ładnej pogody na Bulwarach Wiślanych świeciło pustkami. Dziwne, bo zwykle nawet o tak wczesnej porze pojawiało się tu trochę biegaczy i rowerzystów. Maria nie miała jednak czasu się nad tym zastanawiać, minęła Centrum Nauki i po stu metrach zatrzymała się przy drewnianych leżankach. Zrobiło się cieplej. Zdjęła bluzę, zwinęła ją w wałek, założyła ciemne okulary i zajęła jedno miejsce. Wyjęła książkę i zaczęła udawać, że czyta. Nie zauważyła nic podejrzanego.
Była przekonana, że w centrum Centaura zorientowali się już, że gdzieś zniknęła.
Na pewno ściągną wszystkie siły na mnie. Uważają, nie bez racji, że jestem najsłabiej przygotowana z naszej trójki, ale się tu przeliczą. Na bulwarach też są kamery, ale po drugiej stronie Wisły już nie – pomyślała.
Spojrzała na zegarek. Była siódma trzydzieści. Zarzuciła na ramiona bluzę, zdjęła okulary i włożyła niebieską bejsbolówkę z napisem Nike. Z plecakiem na ramieniu ruszyła w prawo w stronę mostu Świętokrzyskiego. Po piętnastu minutach znajdowała się już po drugiej stronie rzeki. Zeszła na dół po stromej skarpie i znikła w zalesionej gęstwinie.
Dziki gąszcz porastający prawy brzeg Wisły nie był monitorowany i można było się w nim z łatwością ukryć. Obserwacja musiałaby wysłać pieszych wywiadowców. Maria wiedziała o tym ze sprawy, którą prowadziła kiedyś w WBW, i postanowiła to wykorzystać. Zdjęła bluzę, schowała ją do plecaka, zmieniła spodnie na szorty i włożyła drugą czapkę. Ścieżką spacerową ruszyła w lewo, w stronę mostu Poniatowskiego, gdzie mieściła się warszawska plaża.
Dochodziła ósma. Słońce wzeszło wysoko i zrobiło się bardzo ciepło. Miała godzinę i czterdzieści pięć minut do odjazdu pociągu. Z plecaka wyjęła bluzę, rozłożyła ją na piasku i usiadła.
3
Ela nakarmiła Juliana, który zasnął przy piersi. Witek przeniósł go do łóżeczka i dopiero teraz mogli zjeść śniadanie. Mały dokazywał od czwartej rano, więc oboje czuli się zmęczeni i marzyli tylko o dodatkowej godzinie snu. Nie było na to żadnych szans, Witek musiał bowiem jechać z samochodem na przegląd, co okazało się możliwe tylko dzięki mocnej kawie, a Ela, żeby się zdrzemnąć, musiała czekać, aż Witek wróci i zajmie się małym.
Witek i Ela byli dwukrotnie przesłuchiwani przez prokuratora Farbiarza i przez tydzień objęci kontrolą operacyjną. Doskonale wiedzieli, że muszą ograniczyć do minimum kontakty. Wraz z Lutkiem i Ewą zajęli się Igorem i Wasią, których zwolnili Irańczycy. Rząd Boleckiego odczytał to jako pokojowy gest ze strony Teheranu i gotowość do wygaszenia napięcia po nieudanej akcji dywersyjnej w Warszawie. Wkrótce okazało się, że był on częścią ogólnego odprężenia, którego cichym sprawcą miał być Berlin. Dlatego media, za sprawą ludzi Kaziury, odpowiednio nagłośniły powrót Polaków i fiasko akcji Irańczyków jako ważny wkład Polski w zażegnanie wojny. Bolecki niemal codziennie, z charakterystyczną dla siebie emfazą, informował, że to polski rząd doprowadził do rozładowania napięcia na Bliskim Wschodzie.
Igor i Wasia zdawali sobie sprawę, że Konrad nigdy nie zrezygnował z walki o ich uwolnienie. Wiedzieli też, co zrobił Dima, Roman i wszyscy przyjaciele. Wiedzieli o Arifie Harumim i skąd wzięły się dla nich pieniądze.
Wbrew swojej woli stali się bohaterami mediów. Z trudem dusili w sobie wściekłość z powodu aresztowania Konrada, Marcela i Romana, powstrzymywali się jednak od komentarzy.
Od tej pory kontakt z Igorem i Wasią utrzymywali tylko Witek i Lutek. Wydarzenia w Wawrze były tajemnicą i nigdy o nich nie rozmawiali. Tak zadecydowała Sara i kazała im czekać.
Lutek i Ewa byli przesłuchiwani przez Farbiarza tylko raz, ale nic nie wiedzieli o wydarzeniach w Wawrze. Podobnie jak Ela i Witek mieli solidne alibi.
Poniedziałkowy poranek, kiedy Maria wybierała się do Pomiechówka, dla Witka, Eli, Lutka i Ewy nie różnił się niczym od zwykłego dnia.
Nie wiedzieli, że Sara ustaliła spotkanie z Marią i Moniką, ale czuli, że im dłużej nic się nie dzieje, tym bardziej muszą być przygotowani do działania. Czas uciekał, ale Sara nigdy nie odpuszczała. Konrad, Marcel i Roman poświęcili się dla sprawy uwolnienia Igora i Wasi, a Dima i Maciek zapłacili najwyższą cenę. Wszyscy wiedzieli, że nie mogą tego tak zostawić.
Mirek i Irek zaraz po zakończeniu działań w Wawrze i odebraniu Arifa przez ambasadę Iranu zamknęli się w swojej twierdzy i na polecenie Sary ograniczyli do minimum kontakt z Wydziałem i Sekcją. Tak jak wszyscy, mieli przygotowane alibi, ale ku swojemu zaskoczeniu nie musieli zeznawać w prokuraturze.
Dopiero po kilkunastu dniach Sara zwołała spotkanie byłego Wydziału Q, które miało odbyć się w kinie Świt. Igor i Wasia wydobrzeli już na tyle, że mogli cieszyć się wolnością, Sara zorganizowała więc imprezę powitalną. Monika i Maria nie były zaproszone. Sara wiedziała bowiem, że zwołując spotkanie przez telefon, ściągnie tajniaków. Farbiarz będzie podejrzewał, że dzieje się coś nadzwyczajnego, co może przynieść mu procesowe korzyści, i skieruje do Piastowa wszystkie siły. Na to liczyła. Nie musiała nikogo ostrzegać. Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, co się dzieje, i zachowywali, jakby w imprezie uczestniczył ten trzeci, niewidoczny wróg. Sara chciała zmęczyć obserwację, technikę i uśpić ich czujność przed spotkaniem w Pomiechówku, odciągnąć uwagę od Moniki i Marii.
Samochody obserwacji pojawiły się wokół domu M-Irka już na dwie godziny przed rozpoczęciem imprezy, a smartfony uczestników były rozgrzane od Centaura do czerwoności. Mimo to prokurator Farbiarz nie dowiedział się nic nowego. Utwierdził się jedynie w przekonaniu, że musi ciężko pracować, by ich złamać i wyłowić swojego Judasza.
Na zakończenie imprezy w kinie Świt wystąpiła Sara. Stanęła pośrodku pod ekranem, a na widowni zasiadło osiem osób. Naśladując Konrada, złożyła ręce na piersiach i delikatnie wysunęła szczękę do przodu. Niedawno, kiedy ruszali do akcji w Wawrze, dokładnie w tym samym miejscu stał Konrad i w podobnej pozie przekazywał im ostatnią instrukcję.
Na przyjazd policji czekamy razem z Marcelem. Ma to wyglądać tak, jakbyśmy to my, a nie Lutek i Jagan, narobili tego całego bałaganu. Policja oczywiście połapie się, że to mistyfikacja, ale decyduje czas, który jest nam potrzebny, by nikt z was nie pozostał w zasięgu wzroku. Pewne jest, że nas aresztują. Dlatego od tej chwili wszystkie decyzje podejmować będzie Sara.
Stała przed nimi, żartobliwie naśladując patos Konrada, i oczywiste było, że obejmuje właśnie dowództwo. To wystarczyło. Zrozumieli, co chciała powiedzieć. Teraz ona będzie dowodzić, a oni mają być w gotowości.
Impreza skończyła się po drugiej w nocy. Wypili cały alkohol i zjedli jedzenie z restauracji Bombaj. Poza Elą, która karmiła piersią, nikt się nie oszczędzał. Lutek miał poważne trudności, żeby trafić w drzwi, ale w najgorszym stanie znajdowali się Igor i Wasia, którzy poczuli się nagle bezpiecznie, i postanowili odbić sobie lata w irańskim więzieniu.
Wyszli od M-Irka razem. Stanęli na ulicy i z rozbawieniem patrzyli, jak samochody obserwacji ruszają za każdym odjeżdżającym uberem.
4
Monika i Sara wiedziały, że Maria nie ma doświadczenia w pracy operacyjnej, więc wyliczyły czas tak, żeby przyjechać do pensjonatu Olimp odpowiednio wcześniej. Chciały sprawdzić, czy nie przyciągnie za sobą ogona.
Maria wysiadła na stacji w Pomiechówku i zrobiła jeszcze krótką trasę po miasteczku. W końcu dotarła na miejsce taksówką. Sara obstawiała drogę dojazdową, a Monika pensjonat.
O trzynastej spotkały się w pokoju z widokiem na rzekę. Przez szeroko otwarte balkonowe okno zaciągało leśnym aromatem i dźwiękami rozszalałej ptasiej orkiestry. Stanęły pośrodku, objęły się mocno za ramiona i przywarły do siebie jak siostry. Po raz pierwszy od wydarzeń w Wawrze czuły się wolne i bezpieczne.
Sara nalała każdej po kieliszku wódki. Stanęły naprzeciwko siebie.
– Za Dimę! – powiedziała cicho Monika i wypiły.
Sara dała znak ręką i Maria uzupełniła kieliszki.
– I za… Jagana! – rzuciła Sara i wypiły po raz drugi.
Usiadły w fotelach i na kanapie.
– Wypiłyśmy tę wódkę – zaczęła Sara – żeby móc załatwić to, po co was tu ściągnęłam. Nasi faceci siedzą w więzieniu, więc teraz czas na nas. Musimy ich wyciągnąć i… przy okazji pomóc Rzeczpospolitej, w końcu też kobiecie. Mamy chyba wystarczająco dużo dynamitu, by wysadzić tę moskiewską agenturę. Wszystkie wiemy, kogo i za co. Teraz musimy zastanowić się, jak to zrobić, kto i kiedy powinien podpalić lont.
– Pierdolonego Jerzego Kaziurę! – wyrzuciła z siebie Maria.
– Aż trudno uwierzyć… – Monika pokręciła głową z niedowierzaniem. – Wszyscy wiedzą, wszyscy widzą, że od lat rozpierdala Polskę, i nic… wciąż go wybierają, a on ciągle przy Boleckim. Już jest wicepremierem, koordynatorem służb, jak tak dalej pójdzie, wkrótce będzie premierem.
– No więc właśnie, dziewczyny – kontynuowała Sara. – Trzeba wystrzelić w kosmos Kaziurę i wyciągnąć naszych facetów z łap Farbiarza. Nie ma innego sposobu. A tak bardziej poważnie… – wzięła głęboki oddech – …musimy udowodnić, że Kaziura to kremlowski agent. My to wiemy, ale musi to też zobaczyć i zrozumieć cała Polska i Europa. A potem trzeba wysadzić go razem z Boleckim i całą tą szemraną ferajną. Mamy możliwości, mamy kontakty, no i mamy nagranie z rozmowy Dimy z Fiedotowem…
– Mamy też rachunki do wyrównania – dodała Monika. – Dima nie zginął z powodu narkotykowych porachunków, bo Makis nie handlował. Dima wiedziałby o tym. Byliśmy obserwowani przez Rosjan, jestem tego pewna. To oni… za Fiedotowa… wiedzieli, że zrobił nagranie. – Monika urwała, bo poczuła, że do oczu napływają jej łzy.
– Zapłacą za Dimę – powiedziała Sara zdecydowanym tonem. – Mamy nagranie z mieszkania na Pindarou. Ale to nie zemsta jest naszym celem.
– Musimy ustalić, czym dysponujemy i jaką taktykę mamy przyjąć – rzuciła Maria. – Oraz rozdzielić zadania. Rozumiem, że ty… Sara? – Spojrzała na Monikę, która skinęła głową i uśmiechnęła się pierwszy raz.
– Okej – powiedziała Sara. – Zgadzam się. – I też się uśmiechnęła.
– To zaczynaj – rzuciła Maria.
Sara podeszła do okna i przez chwilę wyglądała na zewnątrz. Potem oparła się o szafkę i założyła ręce na piersiach.
– Zobaczcie – zaczęła. – Wszystkie jesteśmy tak samo ubrane. – Monika i Maria spojrzały na siebie: zwykłe T-shirty i dżinsy, klasyczny uniseks. Niemal jak strój służbowy. – Nie wiem, czy to dobry znak, że nie podkreślamy, kim jesteśmy, czy zły, że nie zwracamy na siebie uwagi. – W jej głosie zabrzmiała wyraźna ironia. – Będziemy się teraz nazywać od hotelu Olimp.
Wszystkie, jak na komendę, wybuchnęły śmiechem.
– Kiedyś na akademii przymierzałam się do obrazu i sporo czytałam o Eryniach. Lubię je i mam powód do zemsty. – Ostatnie słowa wypowiedziała poważnie, bez śladu uśmiechu na twarzy.
– Zaczynajmy, czas ucieka – przypomniała Maria.
– Musimy się zorganizować, jeżeli mamy wysadzić Kaziurę – zaczęła jeszcze raz Sara. – Jesteśmy pod prewencyjną kontrolą służb, która paraliżuje nasze ruchy. Jak znam życie, CBA i ABW stworzyły pewnie jakiś specjalny zespół, bo nie sądzę, by korzystali z rutynowych struktur. Widać to zresztą gołym okiem. Stosują zasadę, że im bardziej są widoczni, tym bardziej się ich boimy. Kaziura i Farbiarz muszą mieć w tym jakiś cel…
– Chcą nas zmęczyć i zmusić do współpracy – wtrąciła Maria.
– Pewnie tak – potwierdziła Sara. – Tak czy inaczej, uniemożliwia to nam komunikację, czyli faktycznie podjęcie aktywnych działań. Jeżeli mamy coś osiągnąć, musimy ten problem rozwiązać jako pierwszy.
– Szkoda, że nie ma Maćka Górskiego. SafeOne przydałby się teraz idealnie.
– Prawda. Czyli nasze myśli biegną do M-Irka, oni mogą zrobić dla nas jakiś komunikator. Podejrzane jest, że tylko nimi Farbiarz się nie zainteresował, więc albo coś przeoczył, albo to podstęp. Jeżeli to podstęp, to tylko oni potrafią odpowiedzieć jaki i dlaczego. Czyli znów mamy problem, jak się z nimi skontaktować, żeby nie ściągnąć na nich uwagi Farbiarza albo nie dać się wciągnąć w pułapkę. Kółko zaczyna się zamykać. Musimy zaryzykować i…
– Jedna z nas musi zejść do pełnej konspiracji – odezwała się Monika.
– To właśnie miałam na myśli. – Sara pokiwała delikatnie głową.
– Jestem gotowa. Chętnie wezmę tę piękną rolę konspiratorki. – Monika uśmiechnęła się szeroko. – Tym bardziej że nie jestem związana z wydarzeniami w Wawrze, tylko z Romanem, galeria w likwidacji… no… i wy… macie dzieci.
– No to pierwszy punkt załatwiony – kontynuowała Sara. – Zakładamy, że uda nam się zbudować bezpieczną łączność.
– Masz rację. Kaziura i Farbiarz musieli stworzyć jakiś wydzielony zespół operacyjny do kontrolowania nas – włączyła się Maria. – Wiedzą, z kim mają do czynienia, mówiąc nieskromnie. Czyli technika i obserwacja. Ktoś musi tym dowodzić, muszą mieć jakąś centralę, zaufanych ludzi. Wiem, jak się to robi, w końcu całe życie prowadziłam wewnętrzną bezpiekę. Mam dziwne i silne przeczucie, że stoi za tym CBA, jak wtedy w sprawie Romana. Kaziura nie zaufa ABW chociażby z powodu Marcela. Myślę, że powinniśmy spróbować spenetrować ten zespół. To rozwiązałoby przynajmniej nasze problemy komunikacyjne, a może coś więcej… Podejść ich operacyjnie?
– No tak, ale jak do nich dotrzeć? – zapytała Monika. – To gwardia Boleckiego i Kaziury. Po Atenach sama wiesz najlepiej, co to za materiał.
– Masz jakiś pomysł? – zainteresowała się Sara.
– Na robotę do Aten Kaziura wybrał swoich najbardziej zaufanych i lojalnych ludzi. W końcu brali udział w prowokacji i muszą zdawać sobie z tego sprawę… Poznałam wówczas bliżej dwóch jego ludzi. Huberta Kamińskiego, speca od techniki operacyjnej, i Andrzeja Zwolińskiego, od obserwacji. Ten Kamiński to gość z zewnątrz, zanim przyszedł do CBA, miał jakiś interes, chyba firmę detektywistyczną, i jest spokrewniony z żoną Kaziury, ale ten drugi, Zwoliński, to stary policjant. O tym, że Kamiński spokrewniony jest z Kaziurą, powiedział mi właśnie pijany Zwoliński…
– Pamiętam ten wieczór w Atenach, naszą rozmowę – włączyła się Monika.
– Po robocie w Atenach, wtedy kiedy podrzucili Dimie pakiet, ekipa obserwacyjna, jak to zwykle bywa, zrobiła sobie na koszt podatnika imprezę w restauracji – ciągnęła Maria. – Wcześniej Maciek poinformował mnie, że w moim pokoju hotelowym jest podsłuch. Miał mu to powiedzieć Zwoliński właśnie. Kiedy dołączyłam do imprezy, Zwoliński był już mocno wlany, ale Kamiński nie i wydawało się, że kontroluje sytuację. Zwoliński usiadł koło mnie i próbował się przystawiać, do innych kobiet zresztą też. Ostrzegł mnie po cichu przed Kamińskim, a nawet wprost powiedział, że ktoś chce mnie wrobić, ale nie powiedział w co. Sugerował, że to Kaziura. W ogóle mocno bełkotał. Jak pamiętasz… – Maria spojrzała na Monikę – …podejrzewaliśmy, że to manipulacja Kaziury, i odcięliśmy się od Zwolińskiego.
– Pamiętam – odparła Monika. – Sama ci tak radziłam.
– Zwoliński zrobił na mnie wtedy jak najgorsze wrażenie. Chamski, wulgarny seksista, więc może dlatego od razu go skreśliłam, ale teraz…
– Co teraz? – zapytała Sara. – Zmienił się?
– Teraz widzę go nieco inaczej. Właściwie można by uznać, że złożył mi wtedy deklarację lojalności, chociaż był mocno pijany. Nie sądzę, żeby liczył na gorący romans w hotelowym pokoju z podsłuchem. To wyjątkowy gbur, ale jednak rasowy policjant i powinien wiedzieć, co robi i mówi.
– Masz jego numer? – Monika spojrzała na Marię i podniosła brwi.
– Mam, ale w smartfonie. Zaraz będą wiedzieli, jeżeli do niego zajrzę.
– Dlatego musimy najpierw dotrzeć do Mirka i Irka. Oni będą wiedzieli, jak to zrobić – stwierdziła Sara, podniosła się energicznie z kanapy i stanęła pośrodku pokoju. – Wychodzi na to, że Monika ma już pierwsze zadanie. Kaziura zorientuje się, że coś się dzieje, szczególnie jak im Monika zniknie, i rzuci na nas całe swoje siły. Dlatego musimy do maksimum wykorzystać czas w pierwszym okresie… – Pokręciła głową z niedowierzaniem i uśmiechnęła się szeroko. – Ja pier… zaczynam mówić jak Konrad.
– To źle? – zapytała Maria.
– Nie, nie…
– W takim razie znikam z Ursynowa. Muszę zabrać trochę rzeczy i… – oświadczyła Monika z powagą – …i czekajcie, aż się odezwę.
– Masz jakiś safe house? – upewniła się Sara.
– Nie mam. Pomyślę i coś się pewnie znajdzie – odparła. – Musimy porozmawiać o jeszcze jednej kwestii, a właściwie dwóch. Mogą mieć znaczenie dla sprawy, a może nawet decydujące znaczenie. Dima zostawił nam coś w rodzaju dziedzictwa…
– Dziedzictwa? – zainteresowała się Sara. – Dobrze usłyszałam?
– No może raczej spadku – poprawiła się Monika. – W życiu Dimy były trzy kobiety… właściwie było ich dużo więcej, ale te trzy były wyjątkowe. Jego matka, Rosa Lazopulos, kuzynka Tamara z Mosadu i… pułkownik Wiera Kozakina z GRU, córka generała Kozakina, jego partnerka z czasów roboty w Rosji i przyjaciółka… właściwie do ostatnich dni, no i chyba matka jego syna. To ona pomogła mu w nawiązaniu kontaktu z Fiedotowem i Andriejem Trubowem. O Tamarze i Wierze wiedział tylko Roman. Nie ma o nich słowa w teczce personalnej Dimy, więc nie są to zdekonspirowane kontakty i Farbiarz nic nie wyczyta z jego akt.
– A to niespodzianka! – Sara była autentycznie zaskoczona.
– Jak to nielegał – dodała Maria. – Jakby pogrzebać, znalazłoby się więcej niespodzianek w jego życiorysie.
– Uważam, że trzeba z nimi porozmawiać. Nie wiem jeszcze, w czym mogłyby nam pomóc, ale czuję, że jest w nich jakiś potencjał. Kochały go… w jakiś sposób, więc… nie zostawią jego śmierci nierozliczonej. Noooo… tak mi się przynajmniej wydaje… – dodała nieco zakłopotana, bo sama była czwartą kobietą jego życia. – Polecę do Tel Awiwu i Moskwy, pogadam, może coś wywęszę. Mam telefon operacyjny Dimy z numerem Wiery, a do Tamary też mam kontakt. Idziemy w tę stronę?
– Co ty na to? – Sara zwróciła się do Marii.
– Świetny pomysł i chyba tylko Monika może to zrobić. To byłoby nas wtedy pięć.
– Dobrze – odparła Sara. – Mamy w końcu do zagospodarowania dwie profesjonalistki. Może to coś da. GRU i Mosad zawsze mogą się przydać. Trzeba mieć przynajmniej nadzieję. Musimy wykorzystać wszystkie możliwości. Ale najpierw M-Irek. Bez bezpiecznej łączności nie posuniemy się dalej.
Sara nie sprawiała wrażenia zachwyconej pomysłem Moniki.
Nie mogła sobie wyobrazić, jak Rosjanka i Izraelka miałyby im pomóc w rozpracowaniu Kaziury. Pomysł Marii, żeby dotrzeć do Zwolińskiego, był czymś konkretnym, od czego można było zacząć, a wyjazd Moniki opóźniłby tylko działania. Sara miała plan wykorzystania George’a Gordona i jego kontaktów w Brukseli i NATO. Nagranie rozmowy Fiedotowa z Dimą ma ogromny potencjał, ale obaj rozmówcy nie żyją. Jeden popełnił samobójstwo, a drugi zginął przypadkowo w walce narkotykowych gangów. Nawet jeżeli obie śmierci były mocno wątpliwe, to wiarygodności słów Arsena Fiedotowa nikt nie był w stanie zweryfikować ani też potwierdzić ich autentyczności. Co więcej, Roman Leski, przełożony Dimy, siedział pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Rosji, a naczelnik techniki Maciej Górski zbiegł do Moskwy. Nie ma świadków, tylko poszlaki. Bez twardego dowodu, że Jerzy Kaziura pracuje dla Rosjan, nie da się przekonać sojuszników do zdecydowanych działań i poruszenia opinii publicznej w Polsce.
– Zamierzam polecieć do Londynu. – Sara zmieniła temat. – Chcę się spotkać z George’em Gordonem, jest teraz asystentem sekretarza generalnego NATO. Ważna figura… No i z Miszą Popowskim.
– Popowskim? – zdziwiła się Maria.
– To oficer SWR, kiedyś naczelnik wydziału polskiego. Eksfiltrowaliśmy go kilka lat temu z Petersburga do Finlandii. Mieszka obecnie w Anglii pod szczelną opieką MI6. Mądry i sympatyczny gość. Chcę się go poradzić. W końcu nikt nie zna rosyjskich służb od środka lepiej niż on.
– Kiedy jedziesz? – włączyła się Monika.
– Tak szybko, jak to możliwe. Nie mogę czekać, aż M-Irek zorganizują nam łączność. Bez zaangażowania George’a i rad Miszy nie damy rady. Naszym koniem trojańskim jest George. Ale bez łączności nie ruszymy.
– Zrozumiałam – odparła Monika. – Zajmę się tym.
– No to… – Sara uśmiechnęła się szeroko. – Nalej, Marysiu, jeszcze po kieliszku. Bo zanim pójdziemy coś zjeść, musicie wypić jeszcze jednego, inaczej nic nie przełkniecie, jak usłyszycie, co mam wam teraz do powiedzenia.
5
Kaziura wyszedł ze studia NTV24 z marynarką w ręku i wsiadł do służbowego bmw. Ochroniarz zatrzasnął za nim drzwiczki i w tej samej chwili zadzwonił telefon.
– Świetnie, Jureczku, podkleiłeś Luberta pod Moskwę – odezwał się w słuchawce rozentuzjazmowany Bolecki. – Teraz nie wykręci się tak łatwo, a przynajmniej będzie się przez jakiś czas mocno gimnastykował. Trzeba będzie ten temat rozwinąć i dać to młodym wilkom do głębszej obróbki i wyszlifowania.
– Tak planowałem, ale Baryła może jeszcze podkręcić temat – odparł Kaziura. – Trzeba dofinansować też Obrońców i wskazać im nowe cele.
– Porozmawiamy o tym jeszcze, ale ogólnie tak… tak…
– Dobrze. Wracam na Rakowiecką teraz, więc może…
– Przecież dzisiaj wieczorem lecę do Brukseli – przerwał mu Bolecki. – Pojutrze… może pojutrze wpadnij do mnie wieczorem. Porozmawiamy na spokojnie. Mam wątpliwości w sprawie Maziaka.
– Ja też. Sygnały z Waszyngtonu i Brukseli są coraz częstsze. Jak tak dalej pójdzie, nie będą z nim w ogóle rozmawiać. Trzeba to wykorzystać jakoś…
– No to widzimy się pojutrze u mnie – zakończył rozmowę Bolecki.
Czarne bmw wjechało na dziedziniec ministerstwa i zatrzymało się przy wejściu. Kaziura niemal wyskoczył z samochodu i w dwóch krokach pokonał osiem stopni. Ochroniarz nawet nie zdążył go wyprzedzić i otworzyć drzwi. Kaziura zawsze wbiegał po schodkach, a ochroniarz nigdy nie nadążał za nim, chociaż za każdym razem próbował. Wyglądało to, jakby się ścigali, kto pierwszy dopadnie gmachu ministerstwa.
W rogu sekretariatu siedział Hubert Kamiński, ale Kaziura w pierwszej chwili nie zauważył go i od razu polecił sekretarce, żeby natychmiast ściągnęła rzecznika prasowego.
– Coś się stało? – zapytał zaskoczony, kiedy Kamiński podniósł się z fotela. – W poniedziałek rano? Chodź! – rzucił i wszedł do gabinetu. Powiesił marynarkę na oparciu fotela, rozluźnił krawat i zasiadł za biurkiem. Kamiński przysiadł na krzesełku po drugiej stronie. – Przyszedłeś zepsuć mi tydzień? Już to widzę w twoich oczach. Chyba nie nadajesz się na szefa wywiadu. – Uśmiechnął się z wyraźną ironią.
– Coś się zaczęło dziać – zaczął Kamiński.
– Co?
– Dzisiaj rano znikły nam te trzy dziwki, Gerber, Arent i Korska…
– Oj! Wulgarny jesteś, Hubercie! – Kaziura zmrużył oczy. – Znikły ci, bo nie traktujesz ich jak profesjonalistek, tylko wymyślasz im od dziwek. Martwię się, czy podołasz temu zadaniu. – Puścił oko, bo poczuł, że jednak zbyt mocno dotknął Kamińskiego, i chciał rozluźnić atmosferę.
W rzeczywistości bardzo się zaniepokoił, ponieważ od razu zrozumiał, że naprawdę coś się stało. Nie mógł jednak pokazać po sobie, że się zdenerwował, bo wbrew temu, co mówił, Kamiński był inteligentny i spostrzegawczy. Dobrze kojarzył fakty i potrafił wyciągać wnioski. Był niebezpieczny i użyteczny jednocześnie, ale co najważniejsze – uwikłany. Dlatego Kaziura zlecił mu to zadanie. Miał nad nim przewagę, bo mógł nim swobodnie sterować i pozbyć się go w każdej chwili. Kuzyn żony był tylko użytecznym narzędziem, a nie podmiotem, niezależnie od tego, co sobie ubzdurał. Powinien mieć wrażenie, że szef się z nim liczy.
– No dobrze… nie przejmuj się, wcale tak nawet nie pomyślałem. Jesteś moją prawą ręką i zrobię wszystko, co ci obiecałem. Obejmiesz nową Agencję, ale najpierw musimy pomóc Farbiarzowi zakończyć sprawę Leskiego i zamknąć na zawsze tych dwóch bohaterów narodowych. – Kaziura pokiwał swoją końską głową. – Więc co z tymi szpieżycami, jaszczurkami? Gdzie nam znikły?
– Gdybym wiedział gdzie, to nie byłoby sprawy, bo nie byłyby zniknięte…
– Kurwa! Hubert!
– Nie ma ich. Po prostu, nie ma.
– Co kurwa? Wyparowały? Wyleciały na miotłach? Człowieku…
– Wszystkie mają założonego Centaura na smartfonach i kompach, więc wiemy, co robią i mówią od rana do rana. Operatorzy nie siedzą na słuchawkach cały czas, tylko sprawdzają co godzina zapisy, nooo… chyba że coś się dzieje. O godzinie dziewiątej smartfon Gerber był w miejscu pracy jej męża, czyli na Puławskiej, ewidentna zmyłka. Telefony Arent i Korskiej były w miejscach zamieszkania, ale oba martwe, chociaż Korska ma małe dziecko.
– Mówiąc krótko, wszystkie się ulotniły w tym samym czasie i nie ma ich do tej pory, czyli coś kombinują i chcą to przed nami ukryć. A co z tą wysoką Iranką i żoną tego gromowca?
– Ela i Ewa. Wygląda, że one w tym nie uczestniczą. Nie spotykają się z nimi.
– Czyli agresywne panie szpieżyce zorganizowały jaczejkę i przechodzą do kontrofensywy! – stwierdził Kaziura z lekkim zadowoleniem. – Przeciwko nam, a więc coś wymyśliły. Jasne, że oceniły swoje możliwości i uznały, że będą ratować Leskiego i tych dwóch bohaterów z Wawra.
– Na to wychodzi – potwierdził Kamiński.
– Nareszcie, mój drogi. Nareszcie! Zaczyna się jakiś ruch w interesie, bo myślałem już, że nie posuniemy się do przodu. A tak… – Kaziura uśmiechnął się i Kamiński też, chociaż nie tak szczerze jak szef.
– Nie mam wystarczających sił. To co robimy? – zapytał.
– Dostaniesz wzmocnienie, co tylko będziesz potrzebował, ludzi, sprzęt…
– Mam mało ludzi do obserwacji. Potrzebuję najlepszych i zaufanych.
– Dostaniesz. Ilu będzie trzeba. Liczyłem na to, że panienki w końcu nie wytrzymają bez swoich chłopów i puszczą im estrogeny. Natury nie oszukasz, Hubercie. – Kaziura zacisnął usta, jakby chciał pokazać, że wie, co mówi. – Wchodzimy zatem w prawdziwy etap rozgrywki. Panienki nie mogą się zorientować, że zmieniamy strategię. Przekażemy im, że wiemy, że coś kombinują, ale będziemy udawać naiwnych. Wrobimy w to Farbiarza. W rzeczywistości dobierzemy im się do tych krągłych dup. Zmusimy Leskiego do przyznania się i bohaterów do wyjawienia prawdy. Samce też mają swoje libido i testosteron. Będą bronić swoich samiczek. Natury nie oszukasz – powtórzył.
Na biurku zadzwonił telefon. Kaziura podniósł słuchawkę.
– Panie ministrze, rzecznik czeka – odezwała się sekretarka.
– Niech czeka – odparł i odłożył słuchawkę. – Weź Zwolińskiego – kontynuował rozmowę z Kamińskim. – Sprawdził się w Atenach, jest zaufany i nie ma żadnych relacji z ABW. Wiem, że go nie lubisz, ale to dobry fachowiec i ludzie za nim pójdą. To najlepszy zespół, jaki mamy. Tego teraz potrzebujesz. Mam zadzwonić do szefa CBA?
– Dobra – odparł po chwili zastanowienia Kamiński. – Dzwoń!
Kaziura podniósł słuchawkę i miał już poprosić sekretarkę, żeby połączyła go z szefem CBA, gdy spojrzał na zadowoloną twarz Kamińskiego. Dotarło do niego, że daje mu coraz więcej władzy i coraz bardziej jest od niego uzależniony. Ma nieograniczony i niekontrolowany dostęp do Centaura, a to tak, jakby dostał teczkę z kodami do bomby atomowej.
– Połącz mnie z Edmundem – rzucił do słuchawki i pomyślał, że musi się zastanowić nad Kamińskim.
6
Młodszy aspirant Daniel Arciszewski z Komisariatu Policji Warszawa Wawer na początku lutego spadł ze schodów i złamał nogę. Uraz był wyjątkowo skomplikowany. Arciszewski przeszedł dwie operacje i przez cały kwiecień był na zwolnieniu. Jako zdyscyplinowany pacjent regularnie chodził na rehabilitację do ośrodka w Międzylesiu.
Mimo to, kiedy tylko mógł, podpierając się kulami, przychodził do pracy. Komisariat miał braki kadrowe, a Arciszewski prowadził kilkanaście spraw, które chciał jak najszybciej zakończyć.
Dziesięć po trzeciej na nocnym stoliku Arciszewskiego zadzwonił telefon komórkowy. Młodszy aspirant wiedział, że to komendant.
– Tak, szefie! – rzucił, nie otwierając nawet oczu.
– Posłuchaj, Daniel! – zaczął komendant podniesionym głosem i Arciszewski wiedział już, że coś się stało. Zapalił lampkę i usiadł na łóżku. – Mamy tu w Wawrze prawdziwą jatkę, mnóstwo trupów i zbieram całą załogę. Ciągnie tu całe naczalstwo z głównej i ABW…
– Co się stało, szefie? – Młodszy aspirant rozbudził się błyskawicznie.
– Jeszcze nie wiemy. Więc jest tak, Daniel, pojedziesz do Instytutu Kardiologii, przywieźli tam rannego gościa. Sprawdź dokładnie, kto to jest, i zamelduj mi natychmiast. Reszta zgodnie z procedurą. Muszę wiedzieć, czy on ma związek z tym, co się tutaj stało. Rozumiesz? – Komendant był bardzo pobudzony.
– Oczywiście, szefie – odparł młodszy aspirant i zaczął się ubierać. – Już jadę.
Arciszewski wynajmował mieszkanie w Radości, więc do Anina miał niedaleko. Instytut Kardiologii był mu bardzo dobrze znany, bo wielokrotnie wykonywał tam czynności i wiedział, że najpierw ma się udać na izbę przyjęć przy Alpejskiej 42.
Podpierając się kulami, podszedł do okienka dyżurnej pielęgniarki, wylegitymował się i zapytał o rannego.
– Tak, wiem, to ja poinformowałam policję – odparła i przedstawiła się.
Arciszewski wyjął notatnik.
– O której to było? – zapytał. – Niech pani opowie wszystko po kolei.
– Myślę, że… tak… – Spojrzała na zegar ścienny. – Kwadrans po drugiej, nie później. Przyciągnął go jakiś zakapturzony człowiek i zostawił na podłodze… – wskazała ręką – …tam, przy drzwiach.
– Kamery są?
– Są, ale nie działają – odparła. – Podbiegłam do niego i zobaczyłam, że ma pierś zalaną krwią i szyję owiniętą jakimś materiałem. Koleżanka wezwała już pomoc. Nie miał tętna ani czynności życiowych. Po chwili pojawił się lekarz i zabrali go natychmiast na górę.
– Może pani opisać tego mężczyznę, który go przyniósł? Jak był ubrany? Sylwetka, twarz, coś charakterystycznego, co pani utkwiło w pamięci.
– Widziałam go tylko z daleka i jak już wybiegł z budynku. Granatowa bluza z kapturem, zielone spodnie, obuwie sportowe, dobrze zbudowany, silny, bo sprawnie radził sobie z tym rannym.
– Delikwent żyje? – zapytał Arciszewski i zamknął notatnik.
– Moim zdaniem nie żył, ale musi pan porozmawiać z lekarzem. Zabrali go na salę operacyjną.
– Może pani zadzwonić?
– Oczywiście. – Połączyła się z kimś. – Jest tutaj pan z policji i chciałby porozmawiać z doktorem Osowieckim w sprawie tego mężczyzny, który… – urwała i przez moment kiwała głową. Odłożyła słuchawkę.
– Niech pan wjedzie na drugie piętro i z windy w prawo, korytarzem do końca. Tam pan zadzwoni i wpuszczą pana na oddział. Niech pan tylko założy fartuch i ochraniacze na buty. Są tam. – Wskazała ręką na szafkę w rogu.
Młodszy aspirant Arciszewski, podpierając się kulami, dotarł na drugie piętro i wcisnął dzwonek po prawej stronie drzwi. Po chwili zamek zabrzęczał i mężczyzna wszedł do środka.
Lekarz pojawił się po kilku minutach. Korpulentny czterdziestolatek w okularach i z gładko zaczesanymi do tyłu blond włosami. Przywitał się z Arciszewskim bez podawania ręki.
– Osowiecki – przedstawił się. – Rozumiem, że pan w sprawie tego mężczyzny. Żyje, ale stan jest krytyczny. Leży teraz na OIOM-ie. Stracił bardzo dużo krwi. Właściwie to… nie powinien żyć, ale serce znów zaczęło pracować. Bardzo dziwne. Rana cięta szyi od lewego ucha do krtani… – doktor przeciągnął palcem po szyi – …ale krtań przecięta tylko po powierzchni. Miał szczęście, bo jeszcze kilka milimetrów i… no… ale trafił do szpitala, w którym szyjemy serca…
– Panie doktorze – przerwał mu Arciszewski. – Możemy usiąść?
– Aaaa… tak. – Lekarz spojrzał na kule policjanta.
Usiedli na krzesełkach pod ścianą, a Arciszewski wyjął notatnik.
– Czyli żyje? Nie mamy jeszcze zgonu…
– Zrobimy mu jutro badania. Mózg był niedotleniony i nie wiemy jeszcze, w jakim jest stanie, ale nie wygląda to dobrze. Może się już nigdy nie wybudzić.
– Zacznijmy od najważniejszego. – Policjant zmienił ton. – Kto to jest? Ma jakieś dokumenty? – Lekarz pokręcił głową. – Nic?
– Nic. Kieszenie puste, ale ubranie zabezpieczyliśmy dla policji.
– Czy rana powstała w wyniku cięcia ostrym narzędziem, czy wypadku, na przykład może zaczepił o jakiś drut…
– Cięcie ostrym narzędziem, jakby skalpelem, i raczej nie zrobił tego sam, jeżeli o to panu chodzi. W mojej ocenie ktoś mógł chcieć go zabić.
– No to mamy usiłowanie zabójstwa… na razie. – Arciszewski robił notatki. – Ale kogo?
– To chyba jakiś Ukrainiec albo Mołdawianin jest, albo może z Bałkanów, a poza tym… – lekarz urwał i pokręcił głową z niedowierzaniem – …nie widziałem jeszcze czegoś takiego.
– Czego? – zainteresował się młodszy aspirant. – Skąd pan wie, że Ukrainiec?
– Ma na plecach jakiś tatuaż i są tam litery, chyba cyrylicą, na rękach też. Pewnie jakiś gangster, bo widziałem coś podobnego na filmie o japońskiej mafii yakuza. Ale to jeszcze nic. – Doktor zdjął okulary i zaczął je przecierać chusteczką. – Gość ma tyle blizn, że ja czegoś podobnego jeszcze nie widziałem. Cięte, szarpane, ale też postrzałowe, i to na wylot, w miejscach bezpośrednio zagrażających podstawowym funkcjom życiowym. Nawet dwie blizny od noża na obu pośladkach i przebita dłoń. Operowany był na pewno wiele razy, ale jak z tego wszystkiego wyszedł, nie mam pojęcia. Zadziwiające. – Zamyślił się na moment.
– Hm… – zamruczał policjant, wciąż robiąc notatki. – Możliwe, że to porachunki jakiejś wschodniej mafii. Mamy ich tutaj trochę. Trochę to dziwne, że ktoś chciał mu ratować życie.
– To prawda. Początkowo prawie nie wykazywał czynności życiowych. Aż nieprawdopodobne, że serce ruszyło. Profesor go dzisiaj zbada i zobaczymy…
– Dobrze. – Policjant zamknął notatnik z głośnym klapnięciem. – Jutro… właściwie to już dziś… przyjdzie tu nasz technik, weźmie odciski palców, zrobi zdjęcia, i tak dalej. Ja zabiorę jego ubranie.
– Jasne – odparł lekarz. – Zrobimy mu badania, więc będziemy wiedzieć trochę więcej, jakie są jego rokowania.
– Mogę go zobaczyć? – zapytał Arciszewski.
– Oczywiście.
Po chwili weszli do sali OIOM-u. W dwóch rzędach leżało tam sześciu pacjentów podłączonych do aparatury. Po lewej stronie dyżurowała pielęgniarka. Doktor obrócił się w prawo i podszedł do pierwszego łóżka.
– To on.
– Mogę mu zrobić zdjęcie? – zapytał policjant i pochylił się nad pacjentem. – Do identyfikacji.
– Nooo… chyba tak.
– Wygląda na Ukraińca. Można wyjąć mu to z ust?
– Zwariował pan! – obruszył się lekarz. – To rurka intubacyjna! Pacjent miał operowaną krtań! Niech pan robi to zdjęcie, bierze jego ubranie i sobie idzie.
Młodszy aspirant Arciszewski zrobił kilka zdjęć, wziął torbę, która stała obok łóżka, i bez słowa wyszedł za lekarzem na korytarz.
– Dziękuję bardzo za pomoc, panie doktorze. Tu jest mój numer telefonu. Proszę o informację, gdyby zmienił się stan zdrowia tego mężczyzny, wybudził się… albo coś… – Podał lekarzowi swoją wizytówkę. – Najlepiej, żeby odzyskał przytomność. Tak czy inaczej, przyjdzie nasz technik, jak już mówiłem, i spróbujemy go zidentyfikować. Jeżeli umrze, będziemy mieli zabójstwo.
Osowiecki skinął tylko głową. Arciszewski, podpierając się kulami, ruszył korytarzem do wyjścia.
Zaledwie kilka sekund po tym, gdy wsiadł do samochodu, sięgnął po komórkę i wybrał numer.
– Tylko szybko! – odezwał się komendant. – No i co?
– Ktoś podrzucił nieboszczyka z podciętym gardłem do szpitala, ale wygląda na to, że go ożywili, i leży teraz nieprzytomny na OIOM-ie. Nie wiadomo, czy z tego wyjdzie. Właściwie to taki kot Schrödingera…
– Jaki, kurwa, kot? – obruszył się komendant. – Co ty pierdolisz, Arciszewski?
– Nieważne, panie komendancie – odparł młodszy aspirant. – Póki co mamy usiłowanie zabójstwa. Brak dokumentów, nic nie miał przy sobie. Wygląda na Ukraińca albo z Bałkanów i na jakiegoś gangstera, bo ma podobno jakiś kultowy tatuaż na plecach i, jak twierdzi lekarz, mnóstwo różnych blizn. Dowody zabezpieczyłem…
– Dobra robota, Daniel – przerwał mu komendant. – Nie pasuje do tego, co tu zaszło. Prowadź sprawę i informuj mnie.
– Tak jest, panie komendancie – rzucił zadowolony Arciszewski, schował telefon do kieszeni i włączył silnik.
7
Głównym zadaniem Ośrodka Bezpieczeństwa Cybernetycznego była obsługa systemów inwigilacyjnych, w szczególności programu Centaur. Na polecenie ministra Kaziury ośrodek umieszczony został w Pyrach na skraju Lasu Kabackiego, w budynku jednostki specjalnej Agencji Wywiadu znajdującej się w likwidacji. Swoją siedzibę miał tam też zespół „Orzeł”.
Major Bronisław Czaja był szefem OBC i najbliższym współpracownikiem Kamińskiego. Formalnie podlegał Edmundowi Pietrzakowi, szefowi CBA, ale w pierwszej kolejności zobowiązany był do wykonywania rozkazów Kamińskiego. Czaja pracował z poświęceniem i lojalnie, bo dostał zapewnienie, że przejdzie do Narodowej Agencji Informacyjnej na zastępcę Kamińskiego i wyjedzie na placówkę do Paryża.
Po spotkaniu w ministerstwie Kamiński udał się prosto do Pyr.
Tego dnia Puławska była wyjątkowo zatłoczona, więc przejazd zajął mu prawie dwadzieścia pięć minut. Zwoliński powinien przyjechać dopiero za pół godziny. Miał więc czas, żeby zastanowić się spokojnie, co powinien teraz zrobić. Najważniejsza była rozmowa z Czają. Centaur pracował na najwyższych obrotach i brakowało operatorów, więc nadzieja była już tylko w kreatywnych zdolnościach Czai.
Kamiński był świadomy, że Kaziura narzucił mu Zwolińskiego. Wszyscy wiedzieli, że jest on świetnym fachowcem od obserwacji, ale to właśnie wzbudzało u Kamińskiego niepokój. Nie lubił go, choć właściwie nie mógł mu nic zarzucić. Zwoliński nie wchodził w żadne układy, ale był szczery, czasami nawet chamski, lecz jednocześnie dyskretny.
Nagłe zniknięcie trzech głównych figurantek stanowiło poważny problem, ale to była tylko praca. Nie czuł do nich nic osobistego, a Marię Gerber nawet lubił. Zupełnie odwrotnie niż Kaziura i właśnie ten fakt miał szczególną wartość. Rozumiał, że minister musi dobić Wolskiego, Marcela i Leskiego, ale siły i środki, które zebrał na ten cel, wydawały się nieproporcjonalne. Przeczuwał, że jest tu gdzieś drugie, a może i trzecie dno. Ktoś taki jak wicepremier, minister spraw wewnętrznych i koordynator służb powinien mieć dystans do spraw, którymi zarządzał.
Jego samochód posuwał się powoli w stronę Piaseczna. Zamyślony, nie zauważył, kiedy drogę zajechał mu stary żółty mercedes z rybką i wyrzucił z siebie gęstą chmurę spalin. Kamiński włączył obieg zamknięty i zrobił zdjęcie auta.
Kiedy obserwował Kaziurę, był coraz bardziej przekonany, że ma naturalne predyspozycje, żeby zostać szefem wywiadu. Coraz częściej dostrzegał rzeczy, których wcześniej nie widział, rozumiał więcej i wyciągał właściwe wnioski. Powoli zdobywał władzę.
Jureczek rozumie, że musi o mnie dbać – pomyślał z przekonaniem. Zatonąć możemy tylko razem i on o tym dobrze wie.
Z zamyślenia wyrwał go dzwonek telefonu.
– Stoję pod bramą jak ten chuj ostatni, a ten pierdolony stróż nie chce mnie wpuścić – usłyszał głos Zwolińskiego. – Gdzie jesteś?
– Miałeś być za dziesięć minut – odparł Kamiński, spoglądając na zegar. – Już dojeżdżam.
Rozłączyli się i Kamiński nacisnął klakson. Po chwili z dymiącego mercedesa wynurzyła się ręka z wysuniętym środkowym palcem. Poczuł, jakby do gardła wskoczyła mu gorąca kula, i przez moment pomyślał, że powinien nosić broń. Mógłbym teraz wysiąść i wpierdolić w tego rzęcha cały magazynek albo przynajmniej mu pogrozić.
Zaraz wyślę fotkę do komendanta i skasują mu tego diesla na złom. I mandat! – Kamiński poczuł satysfakcję i zaczął się uspokajać, skręcając na światłach w lewo. Mercedes pojechał prosto.
Już z daleka zobaczył samochód stojący pod murem i Zwolińskiego, który oparty o maskę palił papierosa. Kamiński podjechał pod stalową bramę, która po chwili drgnęła i zaczęła się przesuwać. Wjechał w nią pierwszy, a Zwoliński za nim. Po chwili weszli do pokoju na pierwszym piętrze z widokiem na Las Kabacki.
– Kawy? – zapytał Hubert, zanim usiedli. – Wiesz, o co chodzi?
– Nie – odparł Zwoliński, obchodząc pokój i wyglądając przez okno. – Masz tu, kurwa, jak w Krynicy-Zdroju. Nieźle sobie tu wymościłeś. To obiekt Agencji Wywiadu? Szyfry tu były kiedyś? Wiem, wiem…
– Co wiesz?
– Czego chcesz ode mnie.
– A czego niby?
– Chcesz najlepszej ekipy obserwacyjnej w Europie Środkowej. Bo czego możesz chcieć innego. Nie dajesz sobie rady sam – rzucił Zwoliński, usiadł w fotelu i zapalił papierosa. – Gdzie masz popielniczkę?
Kamiński nie znosił zapachu papierosów, ale nie zaprotestował, bo czasami też palił. Otworzył okno i postawił przed nim talerzyk.
– Czyli Edmund ci nie powiedział – zaczął. – Przechodzisz do mnie z całym zespołem. Przenosisz się tutaj. To jest twoje nowe biurko… – Kamiński zrobił ruch głową – …obok mnie. Decyzja Kaziury bez prawa do reklamacji. Od już i do odwołania. – Spojrzał na Zwolińskiego, który wpatrywał się w okno. – Wiem, Andrzejku, że mnie nie lubisz, ale teraz będziemy razem…
– Nie pierdol, Hubert! – oburzył się nagle Zwoliński, puszczając dym przez nos. – Lubię to niebieskookie blondynki, a ciebie mam w dupie. Musimy się szanować, a nie lubić. To co mam robić, skoro to takie pilne?
– Pamiętasz panią Gerber…
– Jasne. Pani szpieg z Aten. Ładna, nadęta dupcia. No i co? Mam się nią zająć? Z wielką chęcią.
– Dobra, w takim razie od początku. Mamy tutaj taki specjalny zespół, kryptonim „Orzeł”…
– Czuję Kaziurę… Bóg, honor, ojczyzna, Polska… – przerwał na moment i dodał: – Czasami oglądam telewizję.
– Dobrze czujesz – przerwał mu Kamiński. – Ale „Orzeł” to brzmi dumnie. Nie?
– Chuj z orłem i narodowymi ornitologami – rzucił Zwoliński. – Co dalej?
– Słyszałeś o wydarzeniach w Wawrze? Wolski, Cichy, o aresztowaniu Leskiego? O śmierci tego Greka w Grecji?
– Słyszałem. Jasne, że słyszałem.
– Trwa śledztwo w tych sprawach, a aresztowani utrudniają, jak mogą.
– A co kurwa… mają ułatwiać? – Zwoliński wzruszył lekceważąco ramionami.
– Powołany jest specjalny zespół prokuratorów pod kierownictwem zawsze walecznego Waleriana – ciągnął Kamiński.
– Jakiego walecznego Waleriana? Farbiarza? Słyszałem o nim. Buldog Maćkowiaka. Ale ma imię i nazwisko… – Zwoliński zgasił papierosa, jakby kręcił korkociągiem. – Musiał być niechcianym dzieckiem. No i co dalej?
– Po aresztowanych i Greku zostały czarne wdowy, które od początku są w to umoczone i kombinują, jak wyciągnąć swoich facetów z pierdla i się zemścić. Naszym zadaniem jest przypilnowanie tych panienek, żeby nie czuły się zbyt komfortowo, a najlepiej, żeby zebrać jakieś materiały dla Farbiarza.
– Gerber, mówisz, a kto jeszcze?
– Gerber nie jest o nic podejrzana. To zlecenie szefa, no i kuma się z Moniką Arent, tą z Aten od zabitego Greka i Leskiego, oraz Sarą Korską, partnerką Konrada Wolskiego, byłą szefową Wydziału Q w AW.
– W gruncie rzeczy mało mnie to obchodzi, kto co zrobił i czego chce Walerian. Mam to w dupie. Chcę wiedzieć, kto jest obiektem. Rozumiem, że w tym wypadku mamy do czynienia z profesjonalistkami, które wiedzą, że są inwigilowane. To nie będzie łatwe zadanie dla dziesięcioosobowego zespołu. Jak mniemam, mają założonego Centaura, tak?
– Tak.
– No, to trochę lepiej. Ale skąd taki nagły pośpiech? Coś się stało?
– Stało. Dzisiaj rano wszystkie trzy wdowy nagle nam znikły. I to w bardzo profesjonalny sposób, więc…
– Znaczy, że coś planują – przerwał mu Zwoliński. – Uciekły wam. – Uśmiechnął się. – Brawo! Kto za nimi chodził? ABW, policja? – Kamiński przytaknął. – No to jasne. I co? Chcesz, żebyśmy je odnaleźli i ustalili, co kombinują? Ktoś im pomaga?
– Byli oficerowie Wydziału Q i Sekcji. Ale nie mamy żadnych twardych dowodów. Pilnujemy ich prewencyjnie, żeby nie czuli się zbyt pewnie. Ale teraz sami nie damy rady. Potrzebujemy twoich ludzi. Masz najlepszych artystów w branży.
– To prawda, że są najlepsi – potwierdził z nieukrywaną satysfakcją Zwoliński. – Dziesięciu wspaniałych. To co? Do roboty. Znajdziemy je. Nie ma obawy, znajdziemy – stwierdził, po czym dodał: – Powiedziałeś, że chcą się zemścić. – Odwrócił się do Kamińskiego. – A mają za co?
8
Monika siedziała na peronie w Pomiechówku i czekała na pociąg. Postanowiła, że jeżeli ma nawiązać kontakt z M-Irkiem, nie może wrócić do swojego mieszkania na Ursynowie. Musiała zniknąć przynajmniej na kilka dni – aż uruchomią jakiś nowy system łączności. Potrzebowała schronienia, więc przypomniała sobie wszystkich swoich znajomych od czasu, kiedy przyjechała z Komornicy na studia do Warszawy, i wyszło jej, że tylko Borys jest poza podejrzeniami.
Był jej pierwszym prawdziwym chłopakiem, a przynajmniej tak jej się wtedy wydawało. Studiowali na ASP, ona malarstwo, on rzeźbę, i miała to być miłość upleciona z czystej klinicznie sztuki. Naprawdę nazywał się Marek Borys Erdman, ale wolał, żeby mówić do niego Borys.
Mieszkali razem przez dwa lata w wynajętym mieszkaniu na Powiślu, do czasu aż Borys zakochał się w dziewczynie z wydziału wzornictwa. W rzeczywistości kochał tylko sztukę (choć jedynie swoją) i wszystko jej podporządkowywał. Znaczących sukcesów nie odniósł, ale też nie gonił za sławą ani nie podpinał się pod trendy. Był klasycznym egotykiem i nie ukrywał, że nie potrafi żyć z kimś pod jednym dachem. W środowisku wszyscy o tym wiedzieli, a mimo to wciąż pojawiała się koło niego jakaś studentka Akademii Sztuk Pięknych, która uważała, że jest w stanie go okiełznać. Jednak kiedy kilka miesięcy temu wpadł do jej galerii, od razu oznajmił, że akurat jest sam, dodając, że to nie jest żadna sugestia.
Od ich rozstania minęło wiele lat, więc w pierwszej chwili nie poznała go. Postarzał się ponad swój wiek, twarz przeorały bruzdy, oczy wyblakły, był zaniedbany i chyba nadużywał alkoholu, ale dłonie wciąż miał takie same.
Spędzili miłe popołudnie. Była zaskoczona, że odżyły w niej tylko dobre wspomnienia, jakby te złe zostały za drzwiami. Zobaczyła siebie krążącą między Powiślem a Krakowskim Przedmieściem i ich imprezy nad Wisłą.
Podjechał pociąg. Monika wypuściła wysiadających i zajęła miejsce przy oknie. Borys wydawał się najlepszym kandydatem, u którego mogłaby się przez jakiś czas ukryć. Wiedziała, że ma pracownię gdzieś pod Warszawą, bo pokazywał jej zdjęcia, ale nie mogła sobie przypomnieć gdzie. Numer zapisała w telefonie, do którego nie miała dostępu.
– Mam przecież jego wizytówkę. W szufladzie, pod ekspresem do kawy – powiedziała półgłosem do siebie w momencie, kiedy pociąg szarpnął.
Zakładała, że galeria może być pod obserwacją.
Intuicja podpowiadała jej, że najlepszym rozwiązaniem jest szybkie wejście, zabranie wizytówki i kontrolowane odejście. Nawet jeżeli obserwacja ją wychwyci, to będą mieć za mało czasu, żeby podciągnąć posiłki.
W najgorszym wypadku tak zamiotę ogonem po Powiślu, że odpadną – pomyślała z przypływem pewności siebie. W końcu to mój teren.
Była czternasta, gdy wyszła z metra na Tamkę. Do galerii miała dwieście metrów. Nie sprawdzała się, bo zagrożenie było jeszcze niewielkie. Zatrzymała się dopiero pięćdziesiąt metrów przed galerią. Stanęła w bramie domu po przeciwnej stronie, skąd widziała wejście i perspektywę ulicy. Wzdłuż krawężników stały zaparkowane samochody i Monika od razu uznała, że może tam być podstawka. Sara miała rację, że ich zniknięcie na pewno zostanie zauważone i spowoduje alarm. Przez kilka minut obserwowała otoczenie. Na ulicy nie było żadnego ruchu, nieliczni piesi, nic podejrzanego. A mimo to poczuła niepokój. Nie była pewna, czy próba zdobycia adresu Borysa jest dobrym pomysłem. Nie wiedziała nawet, czy ten zechce ją ukryć.
Może powinnam zaczekać i poszukać innego rozwiązania? – pomyślała i jakby wbrew swoim wątpliwościom wyszła z bramy i szybkim krokiem ruszyła wzdłuż samochodów w kierunku galerii.
Po chwili włożyła klucz do zamka i weszła do środka. Wizytówki wkładała zwykle do szuflady w szafce pod ekspresem. Pociągnęła mocno za uchwyt i szuflada wypadła na podłogę. Dziesiątki wizytówek rozsypały się u jej stóp.
– Kurwa! – zaklęła i zaczęła je zgarniać.
Chciała zebrać wszystkie do plecaka i potem odszukać tę Borysa. Pamiętała, że była niebieska z logo jego rzeźby przedstawiającej pękający orzech. Nagle zobaczyła niebieski róg wystający spod sterty innych karteczek. To była wizytówka Borysa. Wcisnęła ją do tylnej kieszeni spodni, zarzuciła plecak na ramię i stanęła przy drzwiach. Wyjrzała przez okno na ulicę, wychyliła się głębiej i trzydzieści metrów w prawo, po drugiej stronie ulicy, zobaczyła mężczyznę przy samochodzie. Spoglądał w jej stronę i był wyraźnie zaniepokojony.
– Jednak są! – wyszeptała i zaczęła się zastanawiać, co powinna teraz zrobić. Tylnego wyjścia nie było. Pewnie ściągają posiłki – pomyślała. Trzeba urwać ten ogon.
Monika lubiła improwizować. Zawsze czuła, że najlepiej wychodziło jej, gdy kierowała się intuicją, a pierwsze decyzje są zwykle najtrafniejsze. Rozejrzała się odruchowo po pomieszczeniu, jakby czegoś szukała, jakiegoś narzędzia, inspiracji, i nagle jej wzrok zatrzymał się na rowerze Kasi, która pomagała jej w galerii. Biała amsterdamka nie była zapięta.
Otworzyła drzwi, wyprowadziła rower, zamknęła drzwi i bez zbędnego pośpiechu ruszyła w stronę wiślanych bulwarów, gdzie nie było ruchu samochodowego. Kątem oka zobaczyła wysuwającą się z szeregu stalową skodę. Monika dojechała do Elektrowni i koło Centrum Nauki Kopernik zjechała na bulwary. Samochód znikł z pola widzenia. Zatrzymała się i wyjęła z kieszeni niebieską wizytówkę. Borys miał swoją pracownię we Włochach.
To blisko Piastowa – pomyślała zadowolona. Bingo!
Popedałowała wzdłuż Wisły i na wysokości Ludnej przejechała na drugą stronę Wioślarskiej. Potem Solcem do mostu Poniatowskiego. Wraz z rowerem wjechała windą na most. Nie było lepszego miejsca w Warszawie, żeby wyjść spod obserwacji.
Dotarła do końca mostu i sprowadziła rower na peron stacji kolei podmiejskiej Powiśle. Podjechał pociąg do Skierniewic. Monika wprowadziła rower do specjalnego przedziału i usiadła na ławce.
Miała to być jej najtrudniejsza i najważniejsza trasa sprawdzeniowa, jaką kiedykolwiek zrobiła, a okazała się najłatwiejsza. Kluczem okazała się amsterdamka Kasi.
Zaczynała właśnie swoją ostatnią operację i miała wiele powodów, by poświęcić się całkowicie. Trzeba było wyciągnąć Konrada, Marcela, Romana i Zosię, to był cel realny i bliski, ale dla Moniki najważniejsza była zemsta. Taka zwyczajna zemsta za Dimę, za przyjaciela. A winnym jego śmierci był Kaziura i system, który go stworzył.
Właśnie rozpoczęła starcie z własnym państwem i zaczęło się od małego zwycięstwa na Powiślu.
Drzwi zatrzasnęły się i po chwili pociąg wjechał do tunelu pod miastem.
9
Dochodziła osiemnasta. Samochód czekał już przed wejściem. Kaziura zbierał się do wyjścia, kiedy zadzwonił Kamiński.
– Artystka pojawiła się i znikła – rzucił od razu.
– Co? Copperfield z cyckami?
– Przyjechała o czternastej z minutami do swojej galerii na Powiślu, coś tam pogrzebała i wyjechała na ulicę rowerem. Ekipa nie zdążyła jej podjąć. Wiemy, że wsiadła do pociągu na Powiślu i pojechała na zachód. Sprawdzamy, gdzie wysiadła, ale na pewno nie pojechała do domu. Ewidentnie coś kombinuje…
– Wiadomo! – obruszył się Kaziura. – Dlatego masz je wziąć pod but! To co, uciekła wam? A gdzie ludzie Zwolińskiego? Gdzie te pozostałe lalunie?
– Są już gotowi, ale jeszcze nie zdążyli.
– Lepiej, żeby ta rowerzystka szybko się odnalazła i pozostałe jaszczurki też. – Kaziura podniósł głos, ale zaraz pożałował, bo nie chciał drażnić Kamińskiego. – Dobra… dobra… wiem, że dasz radę. No bo kto jak nie ty. Melduj na bieżąco.
– Tak jest, szefie! – potwierdził Kamiński i rozłączył się.
Przejazd z Rakowieckiej do Mariny Mokotów zajął kilka minut. Kaziura oparł głowę o zagłówek, zamknął oczy i po chwili poczuł wyraźne rozluźnienie. Wszystkie pokręcone sprawy, które wypełniały mu czas przez cały dzień, odpłynęły nagle w niebyt. Pomyślał, że mógłby wpaść do Anny i jeszcze intensywniej się rozluźnić. Wprawdzie powinien napisać raport dla Karola z ostatnich rozmów Boleckiego i ambasador Beckman, ale uznał, że może zaczekać kilka dni, aż wszystko przemyśli dokładniej.
Czarne bmw zatrzymało się przed domem i ochroniarz sprawnie wyskoczył, otwierając drzwi samochodu.
– Jutro jak zwykle – rzucił Kaziura i ruszył w stronę bramy.
Kierowca odczekał, aż Kaziura wejdzie do budynku.
Otworzył drzwi, które zamknięte były na oba zamki, i wiedział już, że ani żony, ani córki nie ma w domu. Odwiesił marynarkę i zdjął krawat.
Przynajmniej nie będę musiał się przebierać w dres – pomyślał zadowolony, podchodząc do okna w kuchni. Spojrzał na siódme piętro bloku po drugiej stronie ulicy. Opuszczona roleta! Coś przyszło?
– Fuck! – wycedził przez zęby i poczuł, jak zaciska mu się żołądek. Miła myśl o zbliżeniu z Anną prysnęła. Rozluźnienie trwało zaledwie kilkanaście minut, co stwierdził z autoironią, ale nie bez złości.
Nagle w jego głowie otworzyła się magiczna skrzynka, z której – jak w kiepskim horrorze – wyskoczyły dwa drapieżne przerażające pajacyki z dzwoneczkami. Kaziura nie wiedział, dlaczego jego podświadomość uporczywie produkuje ten obraz, i to akurat w chwili, gdy spada na niego rozgoryczenie i potrzebuje współczucia. Nie skopiował go z żadnego filmu ani książki, był to jego całkowicie autorski produkt. Po tym objawieniu zawsze nachodziły go myśli, by rzucić wszystko, rozwieść się i z nową tożsamością wyjechać gdzieś na drugi koniec świata. Ale zaraz po tej wizji pojawiało się zawsze pytanie: „I co dalej? Zostawiłbyś to wszystko tylko dlatego, że straszą cię pajacyki jak u Stephena Kinga?”.
Kaziura wszedł do salonu i stukając obcasami po wypolerowanym jak lustro włoskim marmurze, dotarł do barku w kształcie renesansowego globusa. Wlał do kieliszka dużą dawkę bursztynowego martella i wychylił, mocno odrzucając głowę do tyłu. Koniak był najskuteczniejszym antidotum na pajacyki. Zresztą właściwie na wszystko.
W kieszeni zadzwonił telefon.
– Przyjedź do mnie rano – odezwał się Bolecki. – Ważne!
– Coś się stało?
– Przyjedź i już. – Premier był wyraźnie zdenerwowany.
– Będę o ósmej.
– Bądź na pewno.
Wymiana kilku słów z Boleckim ostatecznie zabiła nadzieję na miły wieczór. Kaziura znał premiera i wiedział, że musiało się stać coś nadzwyczajnego. Znów będzie musiał rozwiązywać jakiś problem, z którym nie radzi sobie ten gastryczny hipochondryk, i to w chwili, kiedy gdzieś znikły trzy jaszczurki. Kaziura czuł, że nikt nie zagraża mu tak jak one. Mógł ustawiać grę na planszy całego kraju, rozgrywać politykę wewnętrzną i zagraniczną, likwidować, kogo chce, ale jak na razie nie mógł zrobić nic, żeby powstrzymać trzy rozwścieczone suki, które ewidentnie coś przeciwko niemu knuły.
Martell rozbudził zmysły. W miejscu pajacyków pojawiła się wściekłość.
Kaziura wybrał numer do Kamińskiego.
– No i co, kurwa? – zapytał bez żadnego wstępu.
– A co ma być? – spokojnie odparł Kamiński, czym jeszcze bardziej rozwścieczył Kaziurę.
– Co z tą rowerzystką i pozostałymi panienkami? Gdzie są?
– Rowerzystka wysiadła we Włochach i gdzieś znikła na tym swoim jednośladzie. Znajdziemy ją, nie ma obawy. A te dwie wróciły właśnie do swoich domów.
– No! Nareszcie coś pozytywnego. – Kaziura zmienił ton. – Lepiej, żeby żadna ci już nie znikła. Nie ma wątpliwości, że spotkały się gdzieś, żeby przeciwko nam spiskować. Trzeba zacząć z nimi ostrą jazdę.
– Jasne – potwierdził Kamiński. – Wiemy.
– Teraz cała nadzieja w Zwolińskim. Dbaj o sprawę. Skończymy z nimi i jedziesz na siódme piętro, tak jak ci obiecałem. Daj znać, jak znajdziecie tę trzecią.
Kaziura wyłączył się i pomyślał, że coś mu się dzisiaj należy od życia i pójdzie na godzinę do Anny. Potem sprawdzi, czego chce Karol, ale nic już nie będzie pisał. Nalał sobie jeszcze jeden kieliszek koniaku i wypił go jednym haustem.
Wyszedł do przedpokoju i włożył marynarkę. Zamknął za sobą drzwi i po chwili był już na ulicy. Po kilku minutach stał pod drzwiami mieszkania Anny. Otworzyła po pierwszym dzwonku. Miała na sobie luźną białą koszulkę na ramiączkach i obcisłe dżinsy. Była bez stanika. Kaziura potraktował ten strój jak zaproszenie.
Ledwie zamknął za sobą drzwi, chwycił ją za ramiona i obrócił tyłem. Wsunął dłonie pod koszulkę i swoimi wielkimi kościstymi rękami mocno ścisnął za piersi. Anna westchnęła głęboko przez zaciśnięte zęby. Lubił, gdy widział oznaki bólu, bo był przekonany, że sprawia jej przyjemność. Rozpiął jej spodnie i wsunął dłoń na łono, zaciskając drugą na piersiach.
– Przyszła… – wydusiła z siebie Anna, próbując delikatnie wyzwolić się z uścisku – …przyszła… ważna wiadomość… to pilne, Jureczku…
– Potem! – Kaziura położył jej rękę na ramieniu i popchnął w stronę sypialni.
Anna uśmiechnęła się i zrezygnowała z oporu.
10
Dochodziła dwudziesta, gdy Sara wyszła ze stacji metra Kabaty. Skręciła w prawo i przyspieszyła kroku. Gdy była w Pomiechówku, małym Alkiem opiekowała się Nadia, Ukrainka z Tarnopola. Sara miała do niej zaufanie, a Alek wręcz za nią przepadał, ale przez półtora dnia były pozbawione kontaktu. Nadia nie zapytała o powód, ale w razie czego miała numer do Ewy, która mieszkała w pobliżu.
Gdy dotarła do ulicy Wilczy Dół i zobaczyła w oknie światło, prawie zaczęła biec.
Na wprost wejścia do domu stał samochód, w którym siedzieli mężczyzna i kobieta za kierownicą. Spojrzeli na Sarę i ich wzrok się spotkał. Kobieta uśmiechnęła się, a Sara pozdrowiła ją uniesioną dłonią. Znała większość obserwatorów, którzy za nią chodzili, ale ta para była ewidentnie nowa.
Nie czekała na windę, chociaż drzwi już się rozchylały. Wbiegła na czwarte piętro, przeskakując po kilka stopni. Jedyne, czego teraz pragnęła, to wziąć Alka w ramiona i przytulić wraz z nim całe swoje życie, szczęście i przyszłość.
W tym czasie Monika siedziała na ławce zbitej z desek i trzymając pod brodą talerz, jadła makaron z sosem pomidorowym, który przygotował dla niej Borys. Funkcję stołu pełniły drzwi ułożone na skrzynkach po piwie.
Prawie dwustumetrowe i bardzo wysokie pomieszczenie z dużymi oknami wychodzącymi na ogród było jego pracownią i salonem jednocześnie. Zewsząd spoglądały ludzkie głowy w różnym stadium twórczej egzystencji, ciała nagich kobiet i mężczyzn, całe i we fragmentach, drzewa małe i duże, ryby, owoce, psy i konie.
Monika dobrze czuła się w tym otoczeniu. Makaron pasował do tego miejsca i smakował wyśmienicie.
Borys nie był wysoki, ale proporcjonalnie i atletycznie zbudowany. Kiedyś wyglądał jak kopia Apolla dłuta Fidiasza, tak się przynajmniej zakochanej w nim Monice wydawało. Teraz ubrany w stary lekarski kitel, w krótkich spodenkach i z tatuażami na rękach, nie miał nic wspólnego z tamtym wspomnieniem. Wyglądał jak autonomiczne dzieło sztuki w trakcie procesu twórczego – i podobał się jej bardziej niż dawniej.
– Chcesz się napić? – zapytał, wyciągając butelkę z szafki.
– Chyba nie… – odparła niepewnie Monika. – Może później.
– Wino się skończyło.
– Nie, po prostu nie mam ochoty. Zmęczona jestem.
Borys wlał wódkę do szklaneczki i podał Monice.
– Nie opieraj się. Wypij sobie jednego. Widzę, że cię nosi. – Spojrzał na nią i uśmiechnął się delikatnie. – Nie myśl sobie, że jestem alko. Tak mnie zaskoczyłaś, że nie mogę się jeszcze opanować. Patrz! – Wyciągnął rękę i wyprostował dłoń. – Zobacz, jak mi drżą palce. Muszę się koniecznie uspokoić.
– No dobra. – Monika odstawiła talerz na ławkę. – Daj! – Wzięła od Borysa szklankę. – No to…
– Zdrówko! – odparł i pociągnął z butelki. Monika też wypiła do dna. – To mówisz, że chcesz u mnie pomieszkać jakiś czas. Tak?
– No tak.
– Jasne, że możesz u mnie mieszkać, ale widzisz, jak tu jest. Luksusu nie ma. – Rozejrzał się po pomieszczeniu. – Wersalka jest tam. – Wskazał ręką na koralikową zasłonę w wejściu do drugiego pomieszczenia. – Możesz tam spać, a toaleta tam. – Zrobił ruch głową. – A gdzie masz rzeczy?
– Nie mam.
– No dobra… – Borys zawiesił głos i przysiadł na taborecie. – O nic nie pytam, nie chcę wiedzieć, ale powiedz mi… Wyrzucił cię z domu? Skrzywdził cię? Co to za chuj? Chcesz, żebym…? Mogę pomóc. Widzisz ten wór? – Wskazał ręką na róg pomieszczenia, gdzie na łańcuchu wisiał zniszczony skórzany worek treningowy. – Ćwiczę tu, jak nie mogę się zebrać do rzeźby.
– Trenujesz boks? A ja myślałam, że to jakaś twoja praca. – Monika odstawiła talerz i popatrzyła na Borysa zaskoczona. – Zmieniłeś się. Byłeś takim pacyfistą, przeciwnikiem przemocy? A teraz… No, no, no…
– Wiesz… z rzeźby ciężko się teraz utrzymać, więc dorabiam sobie i prowadzę kursy capoeiry i tai-chi. W końcu to też trochę jakby rzeźbienie, tyle że w żywym materiale, swoim ciele i duszy. Patrz! – Borys wyciągnął dłonie i pokazał obtarte i opuchnięte kostki. – Dłonie rzeźbiarza. – Uśmiechnął się, wydymając usta. – Więc jeżeli potrzebujesz pomocy, to… ja… mogę coś porzeźbić. W końcu byłaś moją dziewczyną. Wprawdzie dawno, ale… No… ale… – zawiesił głos. – Byłem chujem. Wiem, wiem…
– Daj spokój – odparła Monika. – Byliśmy tacy młodzi. Nie pasowaliśmy do siebie, ale wtedy tego jeszcze nie wiedzieliśmy.
– No dobrze, czuję się trochę rozgrzeszony. – Podniósł butelkę i spojrzał pytająco. Monika wyciągnęła rękę ze szklanką.
– Masz samochód! – zapytała, zanim wypiła. – Nie, nie prowadzę po alkoholu.
– Nie mam. Mam za to skuter. Możesz używać, jeśli chcesz. Nie jest nowy, ale popyla jak poranny skowronek. Muszę tylko dopompować koła. Benzyna chyba w nim jest. Umiesz prowadzić?
– Nie, ale chyba dam radę.
– Skoro przyjechałaś na rowerze, to i skuter poprowadzisz. Pokażę ci, co i jak. Dziesięć minut i będziesz śmigać jak pszczółka po kwiatkach.
Było już ciemno, kiedy Maria dotarła do Wilanowa. Nie musiała się już konspirować i poczuła, jakby kamień spadł jej z serca. Cały czas nie miała zaufania do swoich umiejętności, a teraz, kiedy wróciła z Olimpu, jeszcze bardziej bała się, że coś zawali. W Pomiechówku starała się nie pokazywać tego po sobie, ale była bardzo przejęta propozycją Sary. Zgodziła się poświęcić swoją przyszłość. Monika i Sara miały kogo ratować, ale ona mogła stracić wszystko. Nie przypuszczała, że uczucie solidarności i krzywdy może być tak silne.
Wysiadła z samochodu, spojrzała w rozświetlone okna swojego mieszkania i pomyślała, że wystrzelenie Kaziury w kosmos, jak ich operację określiła Sara, będzie przyjemnym doznaniem, a upadek rządu Boleckiego dodatkowym, jakże miłym, bonusem. Nawet jeżeli było to czyste marzenie. Czuła, jak wzbiera w niej siła i wola walki. Pierwszy raz odezwała się w niej wojowniczka, drobna i domowa, ale jednak wojowniczka.
Przy krawężniku, na niedozwolonym miejscu stał ciemny opel, w którym żarzył się ognik papierosa.
Jakie to słabe i zawsze takie naiwne – pomyślała. Powinni zakazać im palenia papierosów w samochodzie. Chyba to jakiś kod, że mam ich widzieć, albo po prostu mnie olewają. Dobrze, panie Zwoliński… pogadamy – powiedziała do siebie w myślach i dopiero teraz zauważyła, że w samochodzie siedzi kobieta i się uśmiecha. Ja pierdolę! Co za arogancja!
Zmrużyła oczy i przyjrzała się uważniej kobiecie. Toooo… to… taaaa Basiunia z imprezy w Atenach, przydupaska osobista pana Zwolińskiego. Tak… tak… to ona! Pamiętam ją! Basia, tak, Basia! Całkiem sympatyczna dziewczyna. Nie powinnam tak myśleć. Maria była już pewna. No to mamy już ekipę Jędrusia w akcji. To się Sara ucieszy! Wiemy, na czym stoimy, dobra nasza!
Przez chwilę korciło ją, żeby im pomachać, ale natychmiast dotarło do niej, że to głupie i nie powinna się dekonspirować. Postanowiła zatrzymać to odkrycie dla siebie.
Mirek stał już w przedpokoju. Jakby wyczuł, że za chwilę zazgrzyta w zamku klucz. Patrzył pytającym wzrokiem w oczekiwaniu na sygnał.
– Zrób mi melisę – rzuciła z uśmiechem i puściła oko. – Jak chłopcy?
– Odrabiają lekcje – odparł wyraźnie zadowolony Mirek. – Podwójna czy pojedyncza?
– Podwójna i kanapka z serem.
– Podwójna? Czyli musisz się wyluzować, jak rozumiem?
– Nie, nigdy się lepiej nie czułam. – Uśmiechnęła się tak szeroko, jak potrafiła, dając znać zdenerwowanemu Mirkowi, że wszystko jest w porządku.
– Zapomniałaś telefonu i trochę się niepokoiłem. Leży w pokoju.
– Tak. Sorry – odparła, siadając za stołem.
Wzięła bloczek z kartkami, na których zapisywali zakupy, i napisała: Będą się działy dziwne rzeczy. Wytrzymasz? Mirek przeczytał, spojrzał na Marię i powiedział:
– Kocham cię.
– Ja ciebie też – odparła w chwili, gdy do kuchni wszedł starszy syn. Szybko zmięła karteczkę i schowała do kieszeni.
– Rozwodzicie się, że musicie się tak zapewniać o miłości, gdy matka wraca po nocnej eskapadzie, nie odbiera telefonów, a teraz coś jeszcze ukrywa? – rzucił, wyciągając z lodówki butelkę coli. – Dzieci zwykle dowiadują się ostatnie. Ale nie martwcie się… damy sobie radę.
– Ty się lepiej zajmij ocenami z matmy – powiedział Mirek, zalewając kubek wrzątkiem.
Maria wstała od stołu i wychodząc, poczochrała syna po kudłatej głowie.
Telefon leżał na szafce w salonie. Włączyła go, ale nie zalogowała się do sieci. W aplikacji kontakty znalazła numer do Zwolińskiego i zapisała go na karteczce, którą przed chwilą schowała do kieszeni.
Podeszła do okna. Opel stał w tym samym miejscu.
Jak będzie lepiej? – pomyślała. Zadzwonić do Zwolińskiego z bezpiecznego numeru czy powiedzieć tej Basi, żeby się ze mną skontaktował. Jeżeli jego telefon jest pod kontrolą, to wyłapią moje połączenie. A zresztą co mu powiem… że co? Lepiej zostawić mu inicjatywę. Wie przecież, co może zrobić, i zrozumie przesłanie.
Wyszła do przedpokoju, włożyła crocsy, kurtkę i rzuciła do Mirka:
– Zaraz wracam.
Zanim zdążył zareagować, trzasnęły drzwi.
Maria podeszła do opla i zastukała w okno. Kobieta opuściła szybę.
– Tu jest zakaz parkowania, pani Basiu – powiedziała z uśmiechem. – Znamy się przecież. – Kobieta też się uśmiechnęła, ale nie odpowiedziała. – Mam prośbę – dodała Maria. – Może pani przekazać Andrzejowi, żeby się ze mną skontaktował? Zgubiłam gdzieś jego numer telefonu. Może pani?
– Zrobi się – odparła tamta i skinęła głową.
– Nie będę dzisiaj wychodzić z domu, więc możecie chyba już…
– Niestety – odparła kobieta.
– No to dobranoc – rzuciła Maria, a kobieta zamknęła okno.
11
Lutek wiedział, że szpital zgłosi na policję sprawę człowieka z podciętym gardłem. Nie wiedział jednak, czy Jagan przeżył. Natłok wydarzeń spowodował jednak, że nawet nie miał czasu o nim pomyśleć. Wszyscy działali pod wpływem adrenaliny. To był czas improwizacji, ale nawet drobny błąd mógł zburzyć i tak kruchy plan działania. Wciąż musieli rozwiązywać problemy, których nie przewidzieli, czyli jak zawsze reagować na bieżąco.
Najważniejsza była sprawa Irańczyka i wyciągnięcie Igora i Wasi. Aresztowanie Konrada, Marcela i Romana dodatkowo komplikowało sytuację. Sekcja Q straciła dowódców. Po wydarzeniach w Wawrze i wysłaniu Arifa do Iranu musieli zerwać kontakty i przejść do całkowitej konspiracji. Takie było polecenie Konrada, ale i bez tego wszyscy wiedzieli, że muszą to zrobić.
Kiedy Lutek zorientował się, że po cięciu Irańczyka Jagan jeszcze żyje, zacisnął mu na szyi ręcznik i poderwał jego ciało z podłogi. To był odruch, jaki znają tylko towarzysze broni. Teraz liczyło się jedynie ratowanie partnera. Nie mógł zostawić ciała Rosjanina na żer mediów i polityków. Nie przewidzieli wtedy wszystkich skutków akcji, a już na pewno nie śmierć Jagana, człowieka, który przyszedł im z pomocą.
Lutek z niemałym trudem przerzucił ciało przez ramię i tak szybko, jak mógł, zaniósł do samochodu i zawiózł do kliniki w Aninie. Gdy wnosił go do budynku, Jagan nie dawał już żadnych oznak życia. Lutek poczuł, że spełnił swój żołnierski obowiązek. Widok bladej twarzy Jagana nie pozostawiał złudzeń. Lutek znał ten obraz dobrze, więc kiedy kładł jego wiotkie ciało na podłodze, wiedział już na pewno, że tamten nie żyje.
Przez następne dwa dni nawet o nim nie pomyślał. Dopiero gdy opadły emocje, zaczął się zastanawiać, co stało się z jego ciałem. Czuł się odpowiedzialny za tę śmierć i ta myśl zaczęła męczyć go coraz bardziej.
Chciał uniknąć telefonowania do kliniki, więc namówił Ewę, żeby włożyła czapkę z daszkiem oraz ciemne okulary, i pojechali razem do kliniki w Aninie.
– Dzień dobry – zwróciła się Ewa do kobiety siedzącej w recepcji. – Kilka dni temu przywieziono tutaj w nocy znajomego z raną szyi… – zaczęła i od razu zobaczyła poruszenie na twarzy rozmówczyni.
– To pani znajomy? Zaraz poproszę lekarza. Proszę zaczekać. – Pielęgniarka podniosła słuchawkę telefonu. – Panie doktorze! – zaczęła podniesionym głosem. – Jest tu pani, która zna tego pacjenta z podciętym gardłem. Dobrze! – rzuciła do słuchawki. – Lekarz zaraz przyjdzie.
– To on żyje? – zapytała Ewa.
– Żyje. Jest na OIOM-ie. Policja się nim interesuje.
Ewa odwróciła się i szybkim krokiem ruszyła do wyjścia.
– Gdzie pani idzie! Proszę pani! Doktor zaraz będzie, proszę pani…
– Ja pierdolę! Lutek! – Ewa nie mogła złapać oddechu. – Jedź! Szybko!
Lutek włączył silnik i wcisnął gaz, aż zabuksowały koła. Samochodem zarzuciło i po chwili znikli za zakrętem. Już miał zapytać, co się stało, gdy Ewa krzyknęła, kręcąc głową z niedowierzaniem:
– On żyje!
– Jak to?
– No żyje… jest na OIOM-ie!
– Pewna jesteś? – Lutek zatrzymał samochód na przystanku autobusowym, zdjął Ewie okulary i spojrzał w jej szeroko otwarte oczy.
– No, nie widziałam go, ale tak powiedziała kobieta w dyżurce. Wiedziała, o kogo pytam!
– Ja pierdolę! – Lutek wypuścił powietrze jak z hutniczego miecha. – Dałbym sobie głowę… no palec… że on… Czekaj, czekaj…
– I co teraz? Trzeba poinformować Sarę. Mówiłeś, że nie żyje! A przecież zawiozłeś go do szpitala! Ożył?
– Kurwa! – Lutek niemal nigdy nie przeklinał, ale był tak zdezorientowany, że nie potrafił uspokoić rozszalałych myśli. Przez chwilę milczeli i nawet nie zauważyli, że stoi za nimi autobus i trąbi.
(Vincent V. Severski, „Dystopia”, Wydawnictwo Czarna Owca).