„Człowiek pana ministra” to nowa propozycja Wydawnictwa Afera w serii Czeskie Krymi. Polacy uwielbiają literaturę czeską, kryminały nie są tu wyjątkiem. Ta miłość nie jest też bez przyczyny. Michal Sýkora zabiera czytelników do Ołomuńca, gdzie w zabytkowym budynku uniwersytetu zostaje popełnione morderstwo. Sprawę prowadzi Marie Výrová, czyli Wielka Sowa, jak podwładni zwą swoją nietuzinkową szefową.
Ginie docent Ondřej Chalupa, skrupulatny naukowiec, który – jak się szybko okazuje - prowadził prywatne dochodzenie w sprawie nieprawidłowości przy wydatkowaniu środków przeznaczonych na remont budynku dawnego konwiktu, w którym teraz znajduje się uniwersytet. Próżno by szukać eleganckich dywanów czy drogiego wyposażenia kuchni, które widnieją na fakturach, ale w pomieszczeniach uczelnianych już niekoniecznie. Podejrzenie więc pada na kwestora Jonáša, który trzymał pieczę nad feralnymi finansami. Jonáš już zresztą żegna się z uczelnią i szykuje na objęcie stanowiska w rządzie. Zatem rzucenie cienia na jego opinię nie byłoby w tym momencie pożądane.
Marie Výrová i jej zespół nie poprzestaje jednak na tym jednym tropie. Bo czy na przykład taka profesor Kulová, wyjątkowo wredna współpracowniczka Chalupy, nie mogła się poważyć na oddanie śmiertelnego strzału (a nawet trzech...)? Podejrzanych przybywa, fałszywe ślady są podrzucane policji, a wszystko krąży wokół machlojek finansowych oraz chęci zdobycia władzy i pieniędzy za wszelką cenę. Przed Wielką Sową stoi trudne zadanie...
Výrová to specyficzna, ale budząca sympatię czytelnika postać. W prowadzeniu śledztwa największą pomocą jest dla niej... muzyka Boba Dylana. Włącza ją sobie na cały regulator i dobiera odpowiednie piosenki do aktualnie toczącego się dochodzenia. Jej największą obawą jest fakt, że mogłaby kiedyś ogłuchnąć i nigdy więcej nie usłyszeć Dylana. Często bywa niedoceniana przez mężczyzn. Autor świetnie pokazuje tak dobrze się mający w wielu zawodach problem seksizmu i ageizmu.
Marie pod swoje skrzydła bierze Kristýnę, córkę znajomego prokuratora. Młoda policjantka jednak niespecjalnie daje sobie radę w pracy – popełnia kardynalne błędy tak w życiu zawodowym, jak i osobistym. Szczerze mówiąc, ta postać z czasem zaczęła mnie bardziej irytować niż zamierzona czarna owca zespołu. Choć powinnam powiedzieć: czarny baran. Karel Baran to gliniarz – karierowicz, który nie zamierza działać zespołowo, wiecznie czuje się pokrzywdzony, mądrzejszy od wszystkich i przekonany, że to on tu powinien być szefem. A już na pewno nie ta stara, głupia baba (w jego mniemaniu), Výrová. Rezultaty jego działań zazwyczaj są opłakane.
Jest jeszcze zastępca Wielkiej Sowy, Pavel Edelweiss, młody policjant, który ponad wszystko ceni sobie życie rodzinne. Ma łeb nie od parady i często to on ratuje działania śledcze. W ogóle praca policji jest tu pokazana jako wspólne wysiłki wielu osób, żmudne poczynania, które krok po kroku przybliżają stróżów prawa do celu. W wątek kryminalny są też wplątane historie z życia osobistego policjantów. Mamy okazję poznać ich całkiem dobrze.
Jeśli „Człowieka pana ministra” przeczytają pracownicy naukowi wyższych uczelni, nie będą ukontentowani (chyba, że mają poczucie humoru, niekoniecznie czeskie). Środowisko to autor ukazał niezwykle autoironicznie (Michal Sýkora sam wykłada na Uniwersytecie Palackiego w Ołomuńcu) jako zgraję bufonów, którym się wydaje, że ich praca jest najistotniejsza na świecie, którzy pozjadali własne rozumy, toczą nieistotne dla nikogo z zewnątrz wojenki między wydziałami i generalnie są nieco oderwani od rzeczywistości.
Gdy tylko znów będzie można bez przeszkód podróżować, z pewnością wybiorę się na wycieczkę do Ołomuńca, który można zwiedzać z „Człowiekiem pana ministra” w ręku zamiast zwyczajowego przewodnika. Autor ciekawie opowiada o mieście, jego architekturze, historii, zabytkach, a do tego na początku książki mamy załączoną mapę centrum Ołomuńca.
Z lektury powieści można by wywnioskować, że w Czechach wciąż palącym problemem jest kwestia byłych esbeków pracujących w szeregach policji, dawnych „komuchów” i nadal niepowetowanych szykan na przykład na osobach, które podpisały Kartę 77. Trochę to przypomina naszą polską sytuację polityczną skupioną na przeszłości. Czeskie Krymi może się podobać także właśnie ze względu na pewną swojskość przedstawionych realiów. Wiele nas łączy z Czechami – na przykład zwyczaj nakazywania gościom ściągania butów, gdy wpadają do nas z wizytą.
„Człowiek pana ministra” zdaje się też nieść prorodzinne przesłanie – nie ma to jak familia! (Zwłaszcza w trudnej pracy policjanta, który po długich godzinach ganiania za przestępcami powinien wrócić w ciepło ogniska domowego: do kochającej żony/męża i gromadki rzucających się mu/jej na szyję dzieci. Inaczej nie wie, co traci).
Wszyscy, którzy wypatrują w lekturze czeskiego humoru, nie będą zawiedzeni. Były momenty, w których śmiałam się w głos (np. wstawka o szympansach bonobo albo wątek wujka i jego psa Tarasa, który jest niezwykle podobny do... konia. Pies, nie wujek). Inny typowo czeski akcent – piwo – zostało tu wyparte przez wyborne wino, po które bohaterowie chętnie sięgają.
Uwagę zwraca kolejna świetna okładka Wydawnictwa Afera (projekt Kasi Michałkiewicz-Hansen) i dopracowanie językowe powieści (tłumaczenie Martyny M. Lemańczyk). Także pod tym względem książka jest dopieszczona (przykład: bohater zamiast „przywalić” komuś, raczej mu „przylutuje”).
„Człowiek pana ministra” jest drugim tomem serii (pierwszym wydanym w Polsce), a na podstawie cyklu powstał serial telewizyjny. Czekam na kolejne części!
Michal Sýkora
„Człowiek pana ministra”
przeł. Martyna M. Lemańczyk
Wydawnictwo Afera
Wrocław, 2021
490 s.