Moda na thrillery psychologiczne trwa i ma się dobrze. Ten trend nie uszedł uwagi amerykańskiej pisarki Victorii Dahl. Autorka ma w swoim dorobku kilkadziesiąt poczytnych powieści romansowo-historycznych. W 2016 roku postanowiła sprawdzić się w nowym gatunku i pod pseudonimem Victoria Helen Stone wydała pierwszy (z czterech już) thrillerów właśnie. Trzeci z kolei, „Dziewczyna zwana Jane Doe”, trafił ostatnio do rąk polskich czytelników.
To prosta historia o pragnieniu zemsty, a ta, jak wiadomo, najlepiej smakuje na zimno. I właśnie wyrachowanie i konsekwencja protagonistki napędzają tę bez mała czterystustronicową opowieść. Tytułowa Jane Doe chce wziąć odwet. Za skórę zaszli jej mężczyźni, których widzi na kształt świętoszkowatych mizoginów. Po kokardę ma ich impertynencji i nonszalancji, za które rachunek przychodzi płacić płci pięknej.
By wendeta miała jakiekolwiek szanse, kobieta nie może stanąć w szranki z otwartą przyłbicą. Wiedzie zatem podwójne życie, maskując swoje prawdziwe personalia, jak i charakter. Sygnalizuje to już sam tytuł powieści, bowiem Jane Doe to amerykańskie określenie osoby o niezidentyfikowanej lub o ukrytej tożsamości.
Punktem zwrotnym w życiorysie Doe staje się tragiczna śmierć koleżanki. Pod wpływem zawodu miłosnego Meg targnęła się na swoje życie. To wydarzenie zupełnie wykrzywia i tak już sceptycznie nastawioną do ludzi bohaterkę. Jane rzuca prawniczą karierę w Malezji i wraca do Stanów. W rodzinnym Minneapolis przyjmuje niskopłatne, będące poniżej jej kompetencji stanowisko w firmie ubezpieczeniowej. Jako zahukana, skromna dziewczyna z prowincji rozpoczyna flirt z atrakcyjnym pryncypałem Stephenem Hepsworthem.
Autorka przesuwa sympatię czytelników to na jedną, to na drugą stronę. Początkowy niepozorny mezalians szybko okazuje się grą pozorów. Jane jest zaburzona emocjonalnie, ba, nawet nie kryje swej socjopatii. Jej cyniczny stosunek względem innych ludzi zrazu szokuje, jednak przestaje dziwić, gdy poznajemy jej doświadczenia życiowe, w tym nieciekawe relacje rodzinne. Faworyzowany przez rodziców i stawiany jako wzór dla Doe jej brat, co rusz ląduje za kratami, a jego jedynym dorobkiem jest spłodzenie pięciorga potomków. Zaś roszczeniowa matka traktuje Jane jak strażaka do gaszenia prokurowanych przez siebie pożarów. Zrozumiałą więc wydaje się awersja Doe wobec drugiego człowieka oraz fakt, że jedyna szczególna więź łączy ją z adoptowanym ze schroniska kotem.
Mimo swoich zaburzeń Jane zaskarbia sobie przychylność czytelników szczerością i trzeźwym spojrzeniem na rzeczywistość. W jej oczach praprzyczynę wszelkiego zła stanowią mężczyźni. To zrazu kuriozalne przekonanie w miarę lektury staje się coraz bardziej racjonalne. Relacjonowana przez Jane historia doskonale pokazuje działanie społecznych mechanizmów kontroli. Szanse, że postępowanie wspomnianego chłopaka Meg - z pozoru przykładnego syna szanowanego pastora - zostanie napiętnowane, są równe zeru.
„Dziewczyna...” to prosto napisana wciągająca powieść z dreszczykiem, w której głównym motywem – często zresztą występującym w literaturze czy kinie – jest dążenie do zaprowadzenia sprawiedliwości. Krótkie rozdziały i pierwszoosobowa narratorka dodają dynamizmu lekturze. W intrydze kryminalnej znajdziemy przerwy na wątek romansowy ukazujący kolejne przygody łóżkowe Jane. Po frapującym początku czytelnikowi pozostaje obserwowanie wdrożonego przez protagonistkę w życie planu. Jednowymiarowość i łatwy do przewidzenia finał to największe wady historii, którą proponuje Victoria Helen Stone.
Tytuł próbuje zdyskontować popularność, którą zdobyły inne powieściowe dziewczyny: zaginiona Gillian Flynn czy ta z pociągu Pauli Hawkins. I chyba ten zamiar się udał, gdyż autorka informuje, że prawa do ekranizacji jej tytułu kupiła wytwórnia Sony Pictures Television.
Victoria Helen Stone
„Dziewczyna zwana Jane Doe”
przeł. Emilia Skowrońska
Czwarta Strona Kryminału
Poznań, 2019
381 s.